O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

niedziela, 30 grudnia 2012

Podsumowań czas

Właściwie tego nie robię jakoś specjalnie na koniec roku, takie podsumowania rodzą mi się w głowie raczej na bieżąco, ale skoro termin nastraja, to mogę napisać kilka słów. Zaczęło się od tego, że wreszcie dostałam pracę w wymarzonej odległości od domu. Jak już tę pracę dostałam, to w zasadzie na nic innego nie było czasu. Potem zdarzyło się niestety kilka tąpnięć losu, na które nikt nie miał wpływu...
W międzyczasie miałam zostać bezrobotna, ale nie zostałam, znaczy zostałam, ale na krótko, a jak już miałam pracę, to znów zaczął się młyn. Pod koniec roku ogłosiłam, że mam czas i bardzo staram się go mieć nadal.:)
Moim absolutnym odkryciem roku jest zdecydowanie siatkówka, która jakoś tak przypadkiem wdarła się w moje życie i stała się przyczynkiem do realizacji nowych marzeń. Udało się już trzy razy, w tym dwa wielkie mecze Asseco, niestety przegrane (więcej nie zakładam bluzki w paski na mecz!). Zaliczyłam też "wielki" i pamiętny ćwierćfinał Polska - Rosja, tylko przed telewizorem, w dodatku okupiony dwoma butelkami wina i potokiem łez. Szanowny Oblubieniec do dziś ma ubaw! No i zaliczyłam swoje pierwsze w życiu ślubne świadkowanie (też okupione potokiem łez-a jakże!) ;)
Gdyby nie to zbędne i smutne ubywanie ludzi w moim otoczeniu, to naprawdę nic bym nie miała do tego 2012 roku.
I obym do 2013 nie miała już absolutnie żadnych pretensji. Oby nikt z nas nie miał. :)

Małżeńskie rozmowy sportowe

Mąż: (jakoś tak zwycięsko) Jastrzębie wygrało z Zaksą!
Żona: O! Ile?
Mąż: 3:2.
Żona: A gdzie grali? (Bo jakoś nie zakodowałam, że taki mecz ma się odbyć jeszcze w tym roku).
Mąż: W Bełchatowie!

Dla niewtajemniczonych: Jastrzębie posiada halę w Jastrzębiu, a Zaksa w Kędzierzynie, pojęcia nie mam, co mieliby razem robić w Bełchatowie. Ostatecznie Zaksa okazała się Skrą, więc Bełchatów się zgadza.;)

Kilka godzin wcześniej Mąż ogląda skoki. Słyszę wielki podniecenie, wszak Stoch na belce startowej. Chwila ciszy i z pokoju dobiega imitacja płaczu w wykonaniu Męża, a po tym rozpaczliwe, rzewne wołanie:
- Aaaaaadaaaaaaaam, Aaaaadaaaaaaaaaaaam wróóóóóóóóóóóóóóóóóć!!!
:D

czwartek, 27 grudnia 2012

Rok 2013 rokiem Jeżycjady!:)

Starsi, tacy od '86 wzwyż, pewnie wiedzą (zwłaszcza, jeśli są kobietami, które z piętnaście lat temu zaczytywały się w Musierowicz), a młodszym wyjaśnię (jeśli nie wiedzą), że Jeżycjada to cykl dziewiętnastu już powieści rzeczonej Małgorzaty Musierowicz, opowiadających nie tylko o losach rodziny Borejko. Akcja  każdej z nich osadzona jest w poznańskiej dzielnicy Jeżyce, stąd nazwa. Do dziś pamiętam, jak w szkolnej bibliotece wypożyczałam "Szóstą klepkę", "Kłamczuchę" czy "Pulpecję". Przyznam, że nie załapałam wtedy, że to saga, co wcale nie świadczy o mojej wielkiej głupocie, bo nie jest to klasycznie klasyczna saga. Bohaterem każdej książki jest inna postać.
Pamiętam też, jak szerokim łukiem omijałam "Opium w rosole", sądząc po tytule, że to pewnie o narkotykach i nie będzie tam nic fajnego.:D Cóż, "Opium..." przyszło mi czytać kilka tygodni temu służbowo, ale z największą przyjemnością.:)
Od kilku tygodni też mijam na wszelkich sklepowych półkach "McDusię" i ciągle się zastanawiam nad jej nabyciem. A że jestem nałogowym kupowaczem książek i że mam do wykorzystania kupon prezentowy w moim ukochanym sklepie na e, przewertowałam dziś stronę tegoż sklepu w poszukiwaniu godnej książki. Pofatygowałam się w końcu o bliższe zapoznanie z tematyką i problematyką "McDusi", co uruchomiło łańcuch wspomnień o miłej atmosferze tych książek.:) Znam ich niewiele, ale pamiętam, że klimat PRL'owskiej rzeczywistości i świata, który wydawał się jakiś taki prostszy i jakby logiczniej ułożony (mam na myśli moralne zasady, którymi rządziła się zwykła codzienność, nie wnikając w zakamarki systemu politycznego) połączony z perypetiami bohaterów zawsze wprawiał mnie w dobry nastrój. Wiedziona miłymi skojarzeniami i przekonana opiniami na portalach czytelniczych, że Jeżycjada jest nie tylko dla młodzieży, ogłaszam rok 2013 rokiem Jeżycjady i informuję, że gdyby ktoś kiedyś dla mnie coś, to zbieram kolejne tomy tejże serii. Zacznę od końca i część jAniołkowego kuponu zamienię na "McDusię".:)

PS: Kto wiedział, że Małgorzata Musierowicz jest siostrą Stanisława Barańczaka?:)

O tym marzyłam!:)

Herbatka, książeczka i nic-nie-muszenie.:) Niesprawdzone testy na szczęście jeszcze nie wołają "sprawdź mnie", pewnie też chcą ode mnie odpocząć. Niech odpoczywają.
Trwaj, chwilo...!:)

środa, 26 grudnia 2012

Rozmowy przy świątecznym stole

Rozmówca: A pamiętasz tę naszą koleżankę z klatki obok?
Ja: Którą?
R: No, taką blondynkę, mówiliśmy na nią [tu pada pseudonim].
J: No, pseudonim kojarzę, ale osoby nie pamiętam. A co z nią?
R. z zachwytem: W ciąży jest!!!:)))
J. beznamiętnie: O, to fajnie.
R. (po chwili obserwacji mojej osoby): A! Zapomniałam, Ciebie to nie podnieca.
;)

No, cóż... chamem może jestem i ignorantką, ale właśnie mnie to nie podnieca. Nie to, że się nie cieszę, bo jeżeli ktoś się cieszy ciążą, to i ja się cieszę jego szczęściem, ale obecnie (nadal) spodziewanie się dziecka nie jest obiektem mojej zazdrości. Może jeszcze nie dorosłam, a może po prostu się nie nadaję.

Świąteczna refleksja

Wigilia, która od kilku lat stanowiła solidny topór wojenny, okazała się być w ogóle tego nie warta, a odruch wymiotny na wszelkie świąteczne skojarzenia, jaki pojawił się już na początku grudnia - zupełnie niepotrzebny. Kolacja wigilijna w miejscu nie tym co zwykle nie była bowiem czymś nie do przejścia i niczym, czym warto byłoby się martwić od kilku lat. Była normalną kolacją wigilijną, tylko nie tam, gdzie zawsze.:)
Wniosek pierwszy świąteczny: można i poza domem.:)
A jeśli już o wigilijnym wieczorze mowa, oto jego niekwestionowani bohaterowie:

 

A w zasadzie powinno być tak:



:D:D:D
Podwójne prezenty, jeśli są książkami, naprawdę mnie nie przerażają, więc jAniołek nie ma się czym martwić i mam nadzieję, że drugi podwójnie obdarowany ma podobne poglądy, bo przyczyniłam się osobiście, acz nieświadomie do tego, aby był podwójnie obdarowanym... Rzec by można, że prezenty były więc podwójnie trafnym wyborem.:)

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych!:)

Wszystkim czytelnikom ( wiem - brzmi jakby mój blog okazał się bestsellerem roku :D), którym chce się kilka razy w tygodniu kliknąć w pyzę i poczytać o moich sukcesach, porażkach i luźnych przemyśleniach, życzę zdrowych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia spędzonych w rodzinnej atmosferze. Nie przejmujcie się kaloriami ( podobno w dobrym towarzystwie nie tuczy!:D ), zapomnijcie na chwilę o pracy   ( nie zając, nie ucieknie ) i nie żałujcie sobie niczego, co dobre! Nowy Rok zaś niech będzie pasmem sukcesów osobistych i zawodowych. Niech Wasze ( i nasze ;) ) decyzje będą nie aut'em, ale zawsze asem serwisowym!:) Przepraszam, ale ja muszę żyć jakąś obsesją.;)
I jeszcze cierpliwości do Pyzy, wpadajcie jak najczęściej.:)
Wesołych Świąt!:)


Kilka piątkowych słodkości :)

Jakość średnia, ale za to są to moje i tylko moje zdobyczne, własnoręcznie napstrykane.:) Coś jak w przysłowiu o domu - ciasny, ale własny.:)
Teraz już wiem, że głównym kryterium wyboru nowego telefonu będzie jak najlepszy aparat fotograficzny w nim umieszczony. Może być nawet "macany".;)







PS: Uchwycenie Igły w bezruchu - bezcenne i niemożliwe.:)

sobota, 22 grudnia 2012

Sorry...

Przepraszam brać kibiców Asseco Resovii oraz samego Krzyśka Ignaczaka za to, że po raz drugi założyłam na ich mecz bluzkę w paski, która raczej nie przynosi drużynie szczęścia. Następnym razem założę coś jednokolorowego. W listopadzie moja czarna bluza okazała się szczęśliwa dla Zaksy.;)

Pomijając wynik (nie żebym nie lubiła JSW)  i skręconą dinozaurową kończynę, mecz był fajny. W ogóle podoba mi się na hali i w ogóle to był fantastyczny świąteczny prezent. Nawet śnieg zaczął padać dopiero po powrocie do domu. Za śniegiem akurat nie przepadam.
A teraz już tylko ferie, czyli powolna konsumpcja króliczka gonionego od listopadowego długiego weekendu.:)

środa, 19 grudnia 2012

Przychylność władz na koniec świata :)

Rzec by można "Pyszne, ciociu 2", czyli odwiedziny wspierające zaliczone pozytywnie. A diabeł ostatnio nie wydaje się aż taki straszny, jak jakiś czas temu. Odpukać w niemalowane, naturlich.:) Może dlatego, że sezon na Wigilie wszelkie? Tenże sezon właśnie uważam za otwarty. Tylu to chyba jeszcze w jednym roku nie obchodziłam.:) No ale niech tam. Środa przed filmowym czwartkiem, świątecznym piątkiem, siatkarską sobotą i baaaardzo długim weekendem, czyli best of gonienie króliczka, wyjątkowego króliczka. Lubię to! No chyba, że koniec świata...;)


środa, 12 grudnia 2012

Rozprawy przyrodnicze

Wbrew wszystkim postanowieniom przyrodniczym na temat długości dnia i nocy, mam szczerą nadzieję, że na moim coraz krótszym odcinku o nazwie "(byle)do świąt" to dziś mija najdłuższy dzień i od teraz do świąt rozumianych jako WOLNE będzie już tylko z górki, z górki i z górki. A dzień w rozumieniu dnia roboczego będzie już coraz krótszy, krótszy i krótszy.:)

Nadal zbieram zapisy do uczestnictwa w akcji Mam czas. Póki co podpisała się pod nią koleżanka M.:) Dziękujemy za poparcie tej szczytnej inicjatywy społecznej.;)

wtorek, 11 grudnia 2012

Teoria względności, świąteczne PMS i akcja "Mam czas"

Z góry przepraszam za szczerość i wywlekanie intymnych treści, ale bez tego wątek nie wyjdzie. Otóż według takich tam norm i wyliczeń mój nastrój powinien być dziś zgoła inny, a i świat woków bardziej wkurzający. Śnieg za biały, dzień za zimny, woda za mokra, herbata zbyt herbaciana, itd. itp.;) W ogóle sam fakt, że pada śnieg i że święta za pasem powinien doprowadzić mnie do białej gorączki, wszak śnieg trzeba sprzątnąć, a święta to ZUO! No i tak by to miało wyglądać, a tymczasem obudziłam się nawet wyspana, padający za oknem śnieg wprowadził mnie w jakiś arcyświąteczny nastrój wielkiego oczekiwania. Ba! Nawet choinkę planowałam dziś ubierać! Wydębiłam więc od męża należącą mi się gotówkę i po przygotowaniu marnego dokumenciku (które poszło mi o dziwo gładko!) ruszyłam na polowanie na świąteczne akcesoria. Wcześniej odśnieżyłam sobie wjazd ( w kozakach na obcasie!).
Podjeżdżam na parking w centrum, śnieg wali niemiłosiernie, nie powiem, żeby wprowadziło mnie to w szaleńcze uszczęśliwienie, ale dałam radę. Podbiega pan parkingowy (który pracuje na zewnątrz od 7 do 17!), cały w skowronkach, a właściwie płatkach śniegu i krzyczy: "Ale pięknie, ale cudownie,prawda? Proszę zobaczyć, jak wszystko ślicznie wygląda, wspaniały ten śnieg, prawda?" Zauważył, że aż taki entuzjazm mi nie towarzyszy, więc podjął się przekonywania: "Cóż no, przecież jest zima! Teraz właśnie jest na to czas! Jak sama nazwa wskazuje - zimno, śnieg, biało! Ale jest pięknie! Teraz na to czas, wszystko ma swoją porę. Musi być teraz zimno, chyba że chcemy potem do maja chodzić w kurtkach!"
Ok, tym majem mnie przekonał.
Jakąś minutę później wchodzę do księgarni, a tam od progu wita mnie miłym uśmiechem, ale i przerażonym i niezadowolonym tonem pani sprzedawczyni (od 9 do 17 w cieplutkim sklepiku): "Ojejku! Ale się rozpadało. Znowu! A było tak ładnie już i nie padało, a tu dalej nasypie, achhh...masakra!"
Wstyd się przyznać - też pracuję w ciepłym i zadaszonym, a często bliżej mi do teorii tej pani. Może ci między książkami tak mają?;)

Komunikat drugi: dzisiaj startuje moja osobista akcja przedświąteczna pod kryptonimem MAM CZAS. Bo rzygać mi się już chce, kiedy kolejnej osobie mówię / piszę, że faktycznie myślę o Tobie już od dwóch tygodni, ale NIE MIAŁAM KIEDY SIĘ ODEZWAĆ... I kiedy sama sobie myślę, że faktycznie tyle fajnych rzeczy miałam zrobić, ale NIE MIAŁAM CZASU. No więc od dzisiaj MAM CZAS i niech mi ktoś tylko spróbuje pokrzyżować szyki!
A mottem akcji powinny być słowa znajomej, która zawsze, kiedy psioczymy na uroki swojego zawodu, mówi: "Pamiętaj, że to wszystko nie jest w ogóle ważne. Najważniejsza jest rodzina - tylko ona jest wartością." Bo co do cholery może być ważniejsze niż drugi człowiek. Na pewno nie kawałek świstka potrzebnego "na już"!
MAM CZAS start!:)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Mamy!!!:D

13. kolejki PlusLigi w naszym posiadaniu.

MAMY BILETY Asseco MAMY BILETY, MAAAAAAAAAAAAMY BILEEEEEEEEEEEEEEEEEEEETY Asseco MAMY BILEEEEEEEEETY! :D

Czyli za 12 dni Krzyś again:)))
Yeeeaaahhhh!!!:)

piątek, 7 grudnia 2012

Kierat zatrzymany

Woły do obory, znaczy woń weekendu wyraźnie wyczuwalna. Wszelkie sprawy wkurzające można odłożyć do poniedziałku.

Dlaczego najlepsze pomysły na post rodzą się w mojej głowie w drodze z pracy do domu, kiedy ledwo na oczy widzę i nie mam siły od razu ich zapisać, a jak już mam siłę zapisać, to nie mam pomysłu? A może po prostu po odpoczynku twórcze emocje ze mnie opadają? Może jestem typem twórcy, który działa tylko w afekcie "popracowym"? Może już w ogóle rośnie mi ogon i zamieniam się w produkującego papierki woła, który nie funkcjonuje, kiedy się go odczepia od pługa???
;)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Po przejażdżce...

...wyczekiwanym i od dawna zaplanowanym "Moim rowerem". Mój prosty umysł i gust wiejskiej dzieweczki daje znak, że to była całkiem fajna i sympatyczna przejażdżka.:) Wprawdzie "Pan Dziś Nie w Sosie" już przed wyjściem z domu stwierdził, że mu się nie chce iść, bo to jakiś głupi film o facetach na łódce i po powrocie zdaje się nie zmieniać zdania, a wręcz oznajmił, że moglibyśmy wreszcie pójść na coś wesołego! Według mnie to w zasadzie było "coś wesołego" (ostatecznie przecież Żmijewski jakby dogadał się z dwoma pozostałymi, bo to stanowiło główny problem), może nie komedia, ale z pewnością weselsze niż ubiegłotygodniowe "Pokłosie". A i z tezą o facetach na łódce się zgadzam, tylko że wszyscy dryfujemy na takiej łódce, jak bohaterowie filmu. Na łódce zwanej ŻYCIEM!:)
Jakby tak podsumować moje "niezaczęte" nawet na dobre rozważania ;) to 5/6. Ostatecznie zwycięża to lżejsze, bliższe mi (przynajmniej z założenia) podejście do życia i w takim tonie utrzymany jest cały film. Nie brakuje jednak i momentów, które śmiało ( i całkiem poważnie ) można potraktować jako życiowe motto. A scena, w której Maciuś oznajmia, że będzie miał dziecko jest dużo zabawniejsza niż w zapowiedziach TVN.:)
Słowem - głupi film o facetach na łódce był całkiem fajny i niegłupi, także dla zrelaksowania - polecam, przynajmniej tym, którzy nie plują jadem na produkcje typu "Nigdy w życiu" czy  "Ja Wam pokażę" i podobnie jak ja, zakładają, że w naszym świecie rzeczywistym jest już tyle gówna na każdym kroku, że sztuka ma być przede wszystkim metodą na relaks i odpłynięcie w świat idealny.;) W życiu i w pracy aż kipi od ambicji, dlatego w wolnych chwilach stawiam na stuprocentową "nieambicję", niczym Włodek w "Mam rower". No, może prawie tak jak on, wszak bimbrem się nie leczę.;)
A na koniec - uśmiech tygodnia.:)


niedziela, 2 grudnia 2012

No i się zaczęło!

Ba - zaczęło się zaraz po Wszystkich Świętych, ale dziś, kiedy ogłoszono adwent, to już jakby przeddzień Wigilii. Aż kipi od bombek, choinek, wianków, świeczek, rybek i wszelkich innych bożonarodzeniowych tematów.
A ja się wcale nie cieszę...
Jeszcze nie tak dawno byłam pierwsza do tego wszystkiego, ale od kilku lat przysparza mi to tylko stresów i to od początku grudnia. Zawsze było super, ale od czasu, w którym Święta zaczęły być momentem, gdy rozjeżdżamy się oboje w dwie strony, zrobiło się trudniej. Fatalnie zrobiło się w ubiegłym roku, kiedy            "(nie)świadoma praw i obowiązków" zostałam uświadomiona, że TERAZ należałoby ustalić jakiś chory harmonogram świąteczno-wigilijny. Raz tu, raz tam, potem znów odwrotnie. Co gorsza, bez względy na to czy tu, czy tam, zawsze będzie źle.Taki konflikt rodem z Sofoklesa.
Nie ma dobrego wyboru, obojętnie, gdzie bym pojechała albo nawet nie pojechała nigdzie na Wigilię, zawsze będę miała poczucie winy, że nie ma mnie w tym drugim miejscu. A w dwóch naraz być się nie da...
Dla ludzi z nie do końca docięta pępowiną Wigilia poza domem jawi się jako wewnętrzne zabójstwo. I dlatego każdy kolejny świąteczny akcent ostrzem wbija się w mój mózg i boleśnie przypomina, że muszę dokonać jakiegoś wyboru.
Póki co, na temat opuszczona jest dyskretna zasłona milczenia, wojna rozpęta w momencie, kiedy ktoś pierwszy odważy się unieść jej skrawek...

Kiepskie uczucie nie cieszyć się tym, czym cieszy się 90% populacji.

Week(niby)end

Jak się zaczęło w poniedziałek, tak się niby skończyło, ale w zasadzie wcale nie.
Tydzień był wyjątkowo ciężki, nie dało się chodzić spać przed północą. Miałam nadzieję, że choć dziś będzie można liczyć na odrobinę relaksu i nawet się na to zanosiło - miło, rodzinnie, wesoło. Szkoda tylko, że skończyło się tak samo, jak zawsze wtedy, kiedy jest miło, rodzinnie i wyjątkowo wesoło... Niestety z czasem boli i przeszkadza mi to coraz bardziej.

Mam wrażenie, że już w kilku dzbanach brakuje tylko kropli, która je przeleje...

Umiesz liczyć, licz na siebie - nawet albo szczególnie w małżeństwie.

wtorek, 27 listopada 2012

Po "Pokłosiu"

Kiedy znalazłam się pod kinem, to właściwie zaczęłam żałować, że się pofatygowałam. Ciemno, zimno, w domu stosy papierów do przerobienia, w dodatku po wyjątkowo wkurzającym dniu i jeszcze smutny film historią trącący. :/ Suma summarum okazało się jednak, że warto było porzucić stos papierów i zobaczyć to. Fakt - film ciężki. Ale nie aż tak, żeby po ciężkim dniu był nie do przyjęcia. Nawet dobrze spałam po tym wszystkim, choć obawiałam się, że będzie inaczej.
O "prawdzie czasu i prawdzie ekranu" się nie wypowiadam, to chyba działka dla historyków i innych takich, ale jeśli takie sytuacje rzeczywiście się zdarzają i jeśli takie problemy nadal istnieją, to podpisuję się pod opinią mojego, naszego współwidza kinowego (którego skąd indąd lubię i cenię za ciekawe obserwacje i bezproblemowość w dzieleniu się nimi), że świat to bagno, a ludzie to bydło...
Generalnie, polecam - można się przejść do kina, bo choć temat trudnawy, to nie deformuje mózgu tak, jak można by się spodziewać.
Mam nadzieję, że to koniec ciężkich tematów na ten tydzień i że najpóźniej w poniedziałek bez przeszkód wybiorę się "Mój rower", który będzie źródłem swoistego katharsis.:)
Coś wesołego, coś wesołego, coś wesołego!
Na gwałt!;)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Post scriptum

Coś jest w tym nerwie - siejąca dotąd opór w moich możliwościach umiejętność przycinania utworów mp3 właśnie została przeze mnie opanowana w niecałe 5 minut!
Wystarczyło spróbować.:)
To co- na halę?;););)

OBWIESZCZENIE

Uprzejmie informuję, że to ostatni rok w aktualnie wykonywanym zawodzie.

Koniec, abschluss  i  w ogóle co mnie kurwa podkusiło, żeby być tym, kim jestem!

Ta robota tak mnie wkurza, że mam ochotę pograć dziś w siatkówkę, choć siatkówkę potrafię tylko oglądać. Kto wie - może pod wpływem nerwa ujawniłby się nowe umiejętności?;)

Btw: SZUKAM PRACY!

niedziela, 25 listopada 2012

Kto przestawił zegarki?;)

Czemu ten czas tak zasuwa? Jeszcze nie zdążyłam zacząć się obijać w weekend, a znów zanurzam się w papierach. Za chwilę nie zdążę się odwrócić o 360 stopni, a będzie grudzień!
Grudzień?!
Grudzień!!!
"Nie dać się zwariować" - pamiętaj o tym pomimo grudnia.:)
Jutro "Pokłosie", a w piątek podjeżdża do nas "Mój rower". :) Ktoś chętny na przejażdżkę?:)

środa, 21 listopada 2012

Wymiętolona

Tak, stwierdzenie, że ten dzień mnie wymiętolił jest bardzo dobre. Tylko w swej trafności rzecz jasna, bo owo wymiętolenie nie jest stanem pożądanym. Ale nie można go uniknąć po dłuuugim dniu i na domiar złego - po małej ilości snu. Wolę jednak czwartkowe wieczory, choć wtedy moja wymiętolenie sięga zenitu, ale jednak lepiej czuć zew wolności.

Znów wracam do stopnia wyjścia i odruchu wymiotnego na myśl o swojej pracy i o tym, że najprostszą czynność muszę tłumaczyć piętnaście razy, a i tak ciągle słyszę pretensjonalne "nie umiem, nie rozumiem, to jest bez sensu".
Bez sensu to jest robić coś, czego wcale się nie kocha.
Znów budzi się mój uśpiony na chwilę wewnętrzny głos zawodowy, który coraz głośniej powtarza brzydkie: "spierdalaj!"
Tylko dokąd?

Ostrzegam, że mam wielką ochotę walić w ryj każdego, kto mi zazdrości takiej pracy.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Za ciosem:)

Skoro aura wspomnień nadal unosi się pod sufitem, postanowiłam kuć póki gorące i wreszcie ZROBIŁAM TO! Zebrałam się w sobie, zakupiłam ramki - sztuk 6 ( i już wiem, że to za mało), zasiadłam do swej maszyny i z wielu zdjęć wyłowiłam te najładniejsze, najmilsze, z najważniejszymi ludźmi. Rano zamierzam wrzucić je na pamięć i zawędrować do fotografa, celem wywołania. Zabiegi dzisiejsze zajęły mi trochę czasu, więc tym bardziej trzeba dokończyć fakt. Uda mi się?;)

Fajnie, fajnie, tylko ja na tych fotach sprzed kilka lat naprawdę jestem młodsza, szczuplejsza, ładniejsza... Cóż no...

Ta aura wspomnień jest nie do końca dobra.;)

sobota, 17 listopada 2012

Polowanie na rower

Ale nie byle jaki, tylko jeden konkretny rower, a dokładnie to na "Mój rower". Podobnież od dziś we wszystkich kinach. A nie! W naszym nie ma :/ Mam nadzieję, że będzie niebawem, bo nie odmówię sobie zobaczenia Chodorowskiego na wielkim ekranie. ;) Muszę sprawdzić, czy prezentuje się równie ciekawie, jak w reklamach, które w pewnej stacji lecą 3 razy podczas jednego bloku, co w gruncie rzeczy wcale mi nie przeszkadza.:)
A do Waszych kin dojechał już "Mój rower"?

czwartek, 15 listopada 2012

To nie ten mecz!:D

Jeśli ktoś mnie kiedyś zapyta, jaki jest mój ulubiony zapach, to zdecydowanie odpowiem, że woń weekendu, którą czuć mniej więcej od połowy czwartku, coraz bardziej z każdą kolejną minutą. A że w tym momencie roznosi się już całkiem intensywnie ( pomimo stosu papierków w teczce, które obecnie mam w nosie ) można sobie pozwolić na buszowanie na YT i dopalanie się siatkarskimi filmikami. Poniżej jeden z nich, stary wprawdzie, ale dopiero przeze mnie odkryty. Polecam, bo się uśmiałam, żeby nie powiedzieć, że "idzie pęc" ;)
Zobaczcie sami.:)

środa, 14 listopada 2012

Paradoks środowego poranka

Poniedziałek i wtorek, jak już wspominałam, to dni TEORETYCZNIE prawie wolne. W tym tygodniu było to bardzo PRAWIE i bardzo TEORETYCZNIE. Załóżmy, że jednak początek tygodnia należy do luźniejszych. Jak więc to możliwe, kto mi wytłumaczy, że w każdy środowy poranek ( który de facto jest jakby zawodowym początkiem tygodnia ), przed każdą długą środą budzę się wymęczona jak po dłuuuugim tygodniu cięęęężkiej pracy?
Może to dlatego, że nawet jak mam niby wolne, to wcale nie mam, bo i tak zagrzebuję się w tonach makulatury jak kret w norze, a nawet jak się nie zagrzebuję, to cały czas myślę o tym, że już powinnam zatonąć w papierze, a jeszcze tego nie zrobiłam.
Marzę o dniu, kiedy obudzę się rano w wysprzątanym domu ( żeby nie powiedzieć "w perfekcyjnym domu":D ) z poczuciem, że dziś nic nie muszę! Że nie mam wyznaczonej żadnej godziny ani żadnej pracy. Ach, jak miło mi się będzie wtedy leżało w tym łóżeczku!:)
Cóż, póki co to chyba niewykonalne, bo tak naprawdę to nawet moje weekendy są jedną, nieustającą podróżą. A lata już nie te, oj, nie te...

PS: Refleksja przyrodnicza, zrodzona podczas kontrolnego czytania posta: czy to, w czym zagrzebuje się kret  rzeczywiście można nazwać "norą"? Wszak to z ziemi jest...
Inteligentniejszych proszę o odpowiedź. Dziękuję.
:)

poniedziałek, 12 listopada 2012

Inny świat

Bynajmniej nie Herlinga - Grudzińskiego i bynajmniej nie w odległych przestworzach. Ot - za miedzą.
Naprawdę są na tym świecie ludzie, którzy zarządzają grupą innych ludzi i głoszą teorię pt: "Kochani, nie dajcie się zwariować!"
Ciągle mi się wydaje, że się nie daję, ale jak wkraczam "w normalność" to zaczynam zauważać, że czuję się jak więzień, który wyszedł z pewnych niechlubnych miejsc w naszej historii i nie do końca pamięta, co jest naprawdę ważne. Może to nawet nie tak, że o tym zapominam, ale raczej nie mam odwagi "postawić się systemowi".
Niby to śmieszne, ale chyba naprawdę nie do końca normalne... I pomyśleć, że to "ludzie ludziom...", a można całkiem nieźle funkcjonować i bez tego.
A może to tylko zasada "cudzie chwalicie"?
Oj,chyba nie...

niedziela, 11 listopada 2012

Wspomnień czar

Atmosfera ogólnych wspominek zagościła w naszym domu. U mnie to skutek ostatnich wydarzeń i ostatnich przemyśleń, u małżonka nie znam przyczyn, ale coś go naszło na studniówkę. Ja natomiast, także pod wpływem Pani S., która niedawno opowiadała o zwiezieniu swego wiana do małżeńskiego gniazdka, również zdecydowałam się zapakować tomy swoich dzienników i przywieźć do siebie. Dwie reklamówki ledwo to zmieściły, ale mam i zaśmiewam się do łez. :D 10 lat mojej codziennej twórczości, czyli kawał życia.:) Jak widać chyba jednak jestem uzależniona od takich notatek, bo jednak mój blog działa, choć to już jednak co innego niż długopis i cowieczorne notatki do poduchy.:)
Zdecydowanym faworytem do najmilszych wspomnień są czasy liceum i wzwyż.:)
"Ale to już było..." I jest uwiecznione!:D

piątek, 9 listopada 2012

Bo chwilą warto żyć!

"Na życiowym torze 
wybierz swoją drogę, 
ale ufaj swej fantazji, 
daj się ponieść wyobraźni, 
wtedy każdy Twój dzień 
stanie się słonecznym dniem, 
a minuta to jak wieczność, 
w której każda chwila to szaleństwo !"
:)











Zaksa vs Jastrzębski :)))

środa, 7 listopada 2012

Btw

Pomijając okoliczność, w jakiej spotkałam dziś ludzi z klasy i ze szkoły, stwierdzam, że naprawdę się starzejemy. Otóż zauważyłam, że moje stare miłości i nie tylko, które onegdaj były młodymi i zwinnymi chłopaczkami, powoli wchodzą w dość zaawansowane stadium bycia bardzo dorosłymi mężczyznami, żeby nie powiedzieć starymi chłopami. Prawie wszyscy mają z 15 kilo więcej i w ogóle nie zawsze potrafiłam włożyć ich do odpowiedniej szufladki, czyli niby znam, ale nie wiem, skąd. Nawet moja największa, wieloletnia miłość nie zrobiła już na mnie takiego wrażenia, jak 10 lat temu.
Z dumą dodam (niech ma ten dzień jakiś pozytywny aspekt), że koleżanki w zasadzie się nie zmieniły, mam nadzieję, że ja też niewiele, choć niestety od tych czasów jednak przybyło mi ekhhmmmmmmm kilogramów.

Cóż no..."czas nie będzie na nas czekał".
Gdyby tak nie czekały na mnie też te różne słodkości, przez które pyzacieję...
;)

Vanitas vanitatum...:(

To brzmi jak tragiczna parafraza tytułu brytyjskiej komedii. W tym roku miały być 3 wesela, a nie trzy pogrzeby i jedno wesele, na którym można było się bawić...
Wiedziałam, byłam świadoma tego, że kiedyś nasze klasowe spotkania przeniosą się na taki grunt. Wiedziałam, że nadejdzie taki czas, kiedy będziemy się widywać z okazji wykreślania kolejnych uczniów naszej klasy z listy obecnych na tym świecie. To wszystko jest oczywiste, nie sądziłam tylko, że nastąpi już teraz! Nie sądziłam, że tak szybko pojawi się osoba, którą zobaczę już tylko na zdjęciach klasowych:( 

Trzecia niespokojna noc i dzień, tysiące wspomnień z jego udziałem, tysiące sytuacji w pamięci, które tak bardzo nie pasują do faktu, że już go nie ma... W zasadzie, to ja w to nie wierzę... To po prostu niemożliwe. Był jakiś pogrzeb, jakaś trumna, grały trąbki, ale przecież to nie mógł być on. W końcu jest młody, tak jak my, byliśmy w jednej klasie, pamiętam doskonale, jak siedzieliśmy razem na angielskim, niestety oboje byliśmy gadułami, czego pani pewnego razu nie wytrzymała i za karę kazała nam prowadzić kolejną lekcję:) Przecież moi znajomi ze szkoły jeszcze nie umierają!!!

Nie umierali... Do tej pory ;(

Znowu czuję się, jakby ktoś włożył szpileczkę w mój napompowany balonik. I co tam jakiś konkurs, co tam jakiś egzamin, co tam jakieś scenariusze lekcji... Jakie to wszystko ma znaczenie? Wszystko na tym świecie jest tak cholernie kruche i nietrwałe. Jak to pogodzić z naszą wiarą, z przekonaniem, że TAM wszyscy się spotkamy. Jak to zaakceptować, skoro tutaj ich już nie ma? Jak wierzyć w to, że nadal są obok? 
Może chcą nam tym samym powiedzieć, jak mamy żyć, przypomnieć, że każdy kolejny dzień jest darem i trzeba go tak traktować, celebrować, czcić, a nie zatruwać niepotrzebną goryczą?
Nie wiem, dziś nie wiem już nic, nie mam siły na nic. To był trudny dzień...

Cieszmy się tym, co mamy. "Popatrz, jak szybko mija czas..."
Żegnaj [*]




poniedziałek, 5 listopada 2012

Spontaniczny plan:)

Pomysł, trzy telefony, ekipa, kilka kliknięć w klawiaturę, jeden przelew i całkowite usprawiedliwienie tego wyjazdu trudnym tygodniem.

Fajnie znów mieć w planie coś, dzięki czemu uśmiecham się sama do sobie. Zawsze podobała mi się atmosfera rozkrzyczanych kibiców, a teraz polubiłam jeszcze klaskacze:)))
Tylko komu właściwie tym razem kibicujemy: Zaksie czy Jastrzębskiemu?

Piątek! Like it!:)))

sobota, 3 listopada 2012

Czosnkula i grzaniec

I żółtko, które skonsumowałam nie tak, jak należało. O zgrozo - nawet dwa! Poniewczasie uświadomiono mi, że należało je jednak wrzucić do zupki i wymieszać, a nie dziubdziać łyżeczką z miseczki i moczyć w zupce albo i zeżreć na surowo!
Cóż no...góralskie faux pas! Zresztą tak mi doradził góral z ojca, matki i dziada, pradziada! Rozumiem, że trójka nizinnych nie wie, co zrobić z żółtkiem do czosnkuli, ale żeby rdzenny wyżyniok!!! I jeszcze mnie przekonywał, że to żółtko to dla zniwelowania zapachu czosnku. Ba, nawet z Nizinniaczką doszłyśmy do wniosku, że ją bardziej pali zupa, bo nie zjadła żółtka, a mnie nie pali, bo dobrodusznie wtranżoliłam dwa! W teorii więc wszystko pasowało.:D
Tylko jakoś momentalnie mnie w żołądku zakręciło, jak się dowiedziałam, że nie miałam zjadać żółtek na surowo...

Poza małą wpadką kulinarną przyznaję, że jak dla mnie czosnkula prima sort, camembert w panierce też, o grzańcu nie wspomnę, choć trzeba przyznać, że w tym cieple tkwi zdradliwość napoju.:)
Szkoda, że mój Wyżynny rzadko daje mi obcować z górskim klimatem rozumianym inaczej niż widok góry z balkonu (piękny zresztą widok) i smak Żywca z Auchan...;]

A tak abstrahując od tematu, refleksja pracownicza: niektórzy wysoko postawieni naprawdę mogliby przynajmniej w takie dni dać sobie spokój z kręceniem gitary "arcyważnymi" papierkami... Ja w każdym razie otwieram bunt i w dalszą część swojej długoweekendowej podróży nie zabieram ani centymetra kwadratowego dokumentów z pracy.Only relaks.

poniedziałek, 29 października 2012

He?!

Co to w ogóle za pomysł z tym śniegiem w październiku? Przecież tam za oknem jest regularna zima! Szczęście w nieszczęściu, że zaczęła się dokładnie wtedy, kiedy wróciłam do domu z pracy.:) Ale i tak mi się to nie podoba. Jestem w stanie pójść jedynie na taki układ, że zima w październiku wyczerpie cały zapas zimy na ten sezon. Wszak gminna wieść niesie, iż zimy w tym roku nie będzie...
A może to faktycznie już ten koniec świata?;)

niedziela, 28 października 2012

Panna nie do wzięcia

Taki status sobie przypasowałam, kiedy deszcz (zanim jeszcze zmienił się w śnieg) zalewał wczoraj przez godzinę jedne z moich nowszych zamszowych botków w kolejce do najnowszego mechanika. Przy okazji się zorientowałam,że ten ostatni nowy mechanik jest podobny do Mariusza Wlazłego, a Wlazły - do jednego z mężowych kolegów.
Ano mężowego, bo z okazji męża do mojego statusu dodać należy istotną formułkę "nie do wzięcia". Nie do wzięcia, nie do wzięcia, ale jak przychodzi do opon zdjęcia ( i założenia ) to jakby panna! Nawet gorzej, bo za panny a) nigdy nie miałam aż tak swojego auta, b) takimi sprawami zajmowało się rodzicielstwo bądź rodzeństwo.

Tak więc panna nie do wzięcia...ale nie myślcie, że jakoś bardzo mnie to przytłacza, że nie do wzięcia, bo tak czy siak - kto by to chciał brać... :D
Reasumując, stwierdzam ( mój ulubiony zwrot wypracowaniowy z czasów LO :D) iż godzina czekania warta była fantastycznego wczorajszego wieczoru. I nocy.:) Odkryłam urok zestawienia sera Camembert z kanapką, które na stałe zagości w mojej kuchni; odkryłam różnorodność programów w paśmie nocnym i to, że one naprawdę mają charakter dydaktyczny :D Odkryłam kilka nowych pozycji książkowych do nabycia, no ale przede wszystkim odkryłam taką linię produkcyjną, że pewne krajowe przedsiębiorstwo z sześcioliterową nazwą na P, zakończoną na -os, z L i M w środku, może się schować głęboko!:D Nie wspomnę już o uroku Gospodarki i Gospodarza, bo to akurat nie jest odkrycie ostatniego wieczoru, ale duuużo duuuuuuużo wcześniejsze.:)
Thanks:)
A jutro taki przerywnik weekendowy w pracy.

czwartek, 25 października 2012

Pyszne,ciociu!:)

Język Igły ostatnio na stałe wkracza do mojego codziennego słownika, ale chyba to stwierdzenie jest najlepszym podsumowaniem dzisiejszego dnia. Lubię takie momenty, w których po prostu wszystko się udaje, choć się tego nie spodziewałam, pomimo że przygotowywałam się dłuuugo. I stresowałam baaardzo. W życiu nie przypuszczałam, że TO będzie moja najbardziej udana wizytejszyn. Tym bardziej dziś czuję się dumna i przekonana, że zasłużyłam...:) Tylko nie wiem na co dziś, bo jeszcze przede mną lekturka i kartkówki. Swoje "zasłużenie" odbiję sobie w weekend, kiedy opróżnię z domowych nalewek barek pewnego sympatycznego małżeństwa!:D Zawsze to zapowiadam, ale tym razem naprawdę to zrobię.
Zawsze tak mówię...;)

Ech! Cieszę się, kurka rurka, że trafiłam na dobry dzień u ważnych ludzi.:)
Po prostu było dziś pysznie...ciociu!:D

PS1: Jeśli ktoś nie zna, a jest zainteresowany genezą "Pyszne, ciociu" ----> YT "Igłą szyte" 2011 Puchar świata Japonia odcinek 8, 4:20 :)

PS2: Ostatnio znów ktoś z Rosji odwiedza Pyzę.:) Czyżby Bartosz Kurek?:D:D:D

Aaaach, ciociu,ciociu,good job!:)))

wtorek, 23 października 2012

"Co mnie tu trzyma?"

...śpiewał Marcin Daniec (a może to nie jego i TYLKO śpiewał?) "Chyba klimat i święta..."
No właśnie chyba tylko to + ludzie + polska siatkówka ostatnio, bo z pewnością nie te psie pieniądze za te całe dnie roboty. Wiem, że to nudne i niemodne, bo wszyscy mają za mało i każdy narzeka. Nawet nie chodzi, że za mało, bo wózek jakoś ciągniemy, chodzi tylko o ten dziki zapierdol.:/ Wkurza mnie, że siedzę nad tym wszystkim od rana, dosłownie cały dzień, z przerwą dwugodzinną - zakupy + obiad. I to wszystko za gówniane pieniądze i niepewność jutra, bo w przyszłym roku znowu może się okazać, że bye bye. A jak się tak nie okaże, to też wolę nie myśleć, co mnie dalej czeka. :] Ot, praca!
Nawet do "Kuby Wojewódzkiego" nie zdążyłam się wyrobić, zostało mi tylko słuchanie jednym uchem.
Na rozśmieszenie późnowieczorne mogę zacytować tylko usłyszany przed chwilą dialog z Kubą Błaszczykowskim:
KW: Nasz kolejny gość przyjechał z daleka. Z Austarlii. Graliście kiedyś z Austarlią? Która jest Australia w rankingu?
KB: Taaaak... graliśmy w Krakowie, przegraliśmy 2:1.
KW: O Maaaaaatko! O Maaaatkoooo Booooossskaaa!!! Nawet z Australią przegraliście???!!!!
KB: A z kim myśmy nie przegrali...
:D

Rozwalił system:D Grunt to samokrytycyzm. No bo czy warto się tym wszystkim przejmować?!

poniedziałek, 22 października 2012

Ulubione!:D


Moje paliwo, mogłabym to oglądać w kółko i za każdym razem miałabym ubaw. I mam.:)

"Hej hej,czas wam nie pomooożee, czas wam nie pomoooże!"

:)))

sobota, 20 października 2012

Pierwszy, ale nie ostatni!:)

Właściwie to nie wiem, jak "zacelebrować" to na blogu.:)

Wczorajszy wieczór to taki wymierny dowód na to, że marzenia się spełniają - może nie tak same z siebie, ale wystarczy trochę dobrej woli i czasem minimalne pokłady wysiłku. Mój niecny plan i wielkie wakacyjne pragnienie doszło do skutku. BYLIŚMY TAM!!! Tak, jak chciałam, a nawet trochę lepiej, bo udało mi się złożyć dinozaurowe życzenia urodzinowe z niewielkim poślizgiem na wielkim meczu:)
Atmosfera nieziemska, towarzystwo rewelacyjne - po prostu wszystko, wszystko wyszło tak, jak miało wyjść. No, może wynik nie do końca satysfakcjonujący nasze siatkarskie bożyszcza, ale w natłoku emocji wszelakich dla mnie wynik w zasadzie jest jakby drugorzędny. Wygrał lepszy.
Najważniejsze jest to, że byliśmy i zaciągnęliśmy się sportową atmosferą, a że w życiu się jeszcze niczym nie zaciągałam, to mam nadzieję, że szybko wejdzie mi ona w krew i pozostanie kolejnym pyzatym szaleństwem.:)

Dalej jestem oczarowana całokształtem i nie mogę się doczekać powtórki, oczywiście w równie dobrym towarzystwie.
PS: Panowie siatkarze z perspektywy sektora nr 15 wyglądają młodziej niż z perspektywy 32 cali.

piątek, 19 października 2012

Dom:)

Die deutsche Sprache nadal szumi mi w uszach.
Boli mnie wszystko - "Moje... wszystko",jak to ktoś powiedział po kolejnej wspinaczce.;) Mam jeszcze cały dom do posprzątania i cooooraz mniej czasu.;) Małą dawką snu też bym nie wzgardziła, ale...było super!:) I jest nadal,wszak wielki to dzień.
Byle do wieczora!:))) Juuupi!:D

wtorek, 16 października 2012

Europejska wyprawa - before

Początek międzynarodowej przygody bardzo miły. Travel zapowiada się sympatycznie i oby nie tylko się zapowiadał. Z dwóch najbliższych dni opadł stres i oby nic nieprzewidzianego się nie wydarzyło.
A jak wrócimy,to już będzie gotowość do akcji "Resovia, nasza Resovia" :))) Juuupiii!:)
Nawet jakoś się dogaduję z naszymi zagranicznymi gośćmi, ale mój angielsko - niemiecki miszung jest imponujący!:D Od siedmiu lat żyłam w przekonaniu, że jestem "niemiecka", a w praktyce okazuje się, że chyba jednak english. A najlepiej mieszanka tych dwóch.:D

Trzymajcie kciuki za środę i czwartek.
See you soon.:)










piątek, 12 października 2012

Pyza i nowy mechanik:D

Piątek. Tygodnia koniec i początek, jak co piątek miał być czystą pro formą. Pyzia rano wstała nie do końca zadowolona, że trzeba wstać, ale przełknęła sprawę, ubrała się w ulubioną nową bluzkę, nie była pewny czy dyżuruje od rana czy nie, chyba się z kimś zamieniła, cośtam zjadła i takie tam. Następnie wystroiwszy się całkowicie i spakowawszy swe zabawki, udała się do auta stojącego przed domem. No bo wciskać się każdego dnia przez ten wąwóz do garażu... nieeeeee.
Pyza wsiadła do auta, oj - szybki prawie zmrożone, ale spokojnie,drapać nie trzeba.Aj, aj, późnawo. No to szybko, trzeba pozbyć się tego czegoś z bocznych szyb. Szyba główna - wiadomo, traktowana wycieraczką, no ale przecież nie będą marzła, żeby te z boku wycierać. Pyza od dawna ma na to metodę - szybki, szybki w dół i szybki, szybki w górę, i szyby czyste. Luksus szybek elektrycznych upraszcza zadanie, które Pyza wykonuje każdego zimniejszego ranka. Tylko dziś nie do końca się udało, bo szybki w dół, a i owszem, zeszły. No...i na tym koniec. Ja je wciskam, one ani drgną, i ta z lewej, i ta z prawej (bo "czyszczę" obie naraz, na co pozwala elektryka wspomniana). WTF???
No więc zostałam o 7:38 w dość zimny poranek, z dwiema opuszczonymi do granic możliwości szybami.:]
- Mąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąąążżżżżżżżżżżżżżżżżżżżżżżżż!!!!!!!!!!! Zawieź mnie prędko do pracy, bo szyby nie chcą się podnieść i nie mogę tak przecież zostawić auta przed pracą!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Musiałam brzmieć dramatycznie, bo mąż popędził jak oparzony. Dotarłam spóźniona 7 minut na dyżur (jednak nie tym się zamieniałam), ale chyba nikt nie zauważył. Zresztą po 4 km z dwiema otwartymi szybami miałam to szczerze gdzieś - nie polecam.
Z racji swego zawodowego nieróbstwa i wczesnego powrotu ( 4 km powrotne spacerkiem - dobry spacer nie jest zły, na szczęście było trochę cieplej ), opcja "zrób coś z tym" spadła na mnie. W sumie ja zepsułam. Wsiadłam więc w autko, wyjechałam z garażu z dwiema nadal otwartymi szybami pojechałam zawierać kolejne znajomości z mechanikami :D Pół biedy, że to bliziuteńko.:) Wyklarowałam panu mechanikowi, że jak zsunęłam, tak zostało. Nie darowałam sobie oczywiście postawienia diagnozy, że to chyba bezpiecznik, pan mechanik oznajmił, iż żywi szczerą nadzieję, że to tylko bezpiecznik, bo ich tu dziś trochę mało i jak to nie tylko bezpiecznik, to mamy mały problem.:] Mamy, heh! Pan mechanik podesłał mi pana mechanika drugiego z informacją, że "stało się...pani Ci wytłumaczy". Tak, u mnie to normalne, że za jedną wizytą poznaję minimum dwóch mechaników.;) Z panem mechanikiem drugim tez podzieliłam się swoja diagnozą, pan mechanik drugi śladem pana mechanika pierwszego też wyraził szczerą nadzieję, że ma nadzieję, iż mam rację (lubię ich:D). No i zabrał się dzieło czynić pan mechanik drugi. Zdjął pokrywę, oczom mym (i pana mechanika drugiego) ukazało się duuuuuuuużo prostokącików (tak,tak-bezpieczniki:D), pan zaczął dziubać, a ja w modły, bo bez auta to jak bez ręki, trzustki i dwunastnicy. Szczęśliwie nim skończyłam Ojcze nasz, szyby poszły w górę!!!! Kocham pana mechanika drugiego! Niestety nie posiadałam kompletu bezpieczników, więc pan mechanik drugi powiedział, że muszę u nich kupić, ale za chwilę oznajmił, że nie muszę, bo kolega ma w aucie i mi go tam po prostu wczepił.
Zapłaciłam za usługę, bezpiecznik chyba w prezencie ;)
I tak szczęśliwie zakończyła się moja dramatyczna przygoda z bezpiecznikiem i kolejnym mechanikiem.:) Tak, dramatyczna - kto nie rozumie dlaczego, niech zsunie dwie szyby w aucie i przewiezie się tak jutro rano.;)
Chyba założę sobie specjalny notesik, do którego będą mi się wpisywali moi kolejni mechanicy.:D Tylko tym razem to nie była urojona diagnoza.:)

A za tydzień jeeeeeeeeedzieeeeeeeeeemyyyyyyy. Zaksa - Resovia:DDDDDDDD
I wszystko się udało:)

czwartek, 11 października 2012

A tak wychodzę w piątek z pracy...


Nie mogłam się powstrzymać :)))

Powrót :)

Pomimo wielu dotychczasowych propozycji na to, jak powinno brzmieć jedenaste przykazanie, stwierdzam, że bezapelacyjnie powinno ono brzmieć: Pamiętaj, abyś miał jakąś pozytywną szajbę w życiu swym. 
A żem prawa chrześcijanka, moja najnowsza szajba wraca.
Słuchawki, muzyka na full i nie robię dzisiaj absolutnie NIC!!! Jutro też nie. Just chrzanić to.

Pozytywne wibracje:


Któregoś dnia...

W środę zawsze wydaje mi się, że już czwartek.W czwartek zawsze mam wrażenie, że jest środa. Na szczęście nie jest! Ale i tak czwartek mnie wymęczył ( może przez to wrażenie ).Tak mnie wymęczył, że nawet nie mam siły cieszyć się piątkiem.;) Bo z tym piątkiem to jest tak, jak z króliczkiem - chodzi o to, żeby go gonić, a nie mieć. I może właśnie dlatego piątek najlepiej smakuje...w środę?;)

Nastrój na teraz (skupiamy się na tekście - wiadomo):


środa, 10 października 2012

Pyzy budzą się w środę:)

Ponoć "we środę" też jest poprawnie.

Tak, pyzy budzą się w środę, tak wynika z rytmu wyznaczonego przez mój plan lekcji. Budzę się w środę i od środy przygotowuję się do kolejnego weekendowego stanu zawieszenia międzykonspektowego. Ten plan mi nawet pasuje, wkurza mnie tylko to, że to jakiś głupi plan lekcji, nawet niecałoetatowy, wyznacza mój rytm;/ I że za marną czterocyfrową wypłatę z najniższego poziomu czterocyfrowości pracuję całymi dniami, wieczorami, a czasem tkwię do nocy w stosie makulatury. No ale cóż - nie ma co się przejmować, nie ma co narzekać, grunt, że - jak to w środę - czuć piątkiem!!!:) No i że chyba Zaksa - Resovia czeka!:)))

I jeszcze małe znalezisko facebookowe:


Niestety nie jestem perfekcyjną panią domu, mam na swoim koncie tylko mycie lodówki o 4:30 - wyższa konieczność i raczej wkurzenie, aniżeli cokolwiek innego.;)

środa, 3 października 2012

Dowcip literacki

Stary, ale w niezłym stanie:

Kowalscy postanowili wybrać się do opery - kiedyś w końcu trzeba. Stoją wystrojeni w kolejce, przed nimi stoi para, mężczyzna zwraca się do kasjerki:
- Tristan i Izolda, dwa poproszę...
Nadchodzi kolej Kowalskiego:
- Jadwiga i Stefan, dla nas też dwa.

Niech to będzie radosne zwieńczenie tego aż nad-literackiego wieczoru.:)

...naukowy

Profesor rozmawia z profesorem:
- Wiesz, najlepiej to byłoby mieć i żonę, i kochankę.
- ???
- Żona myślałaby, że jestem u kochanki, kochanka - że u żony, a ja cichutko do biblioteki...

A ja gdybym miała żonę i kochankę, to zatrudniłabym obie do produkcji konspektów.:)

...i motoryzacyjno - gastronomiczny

Kumpel, chcąc pochwalić się przed kumplem nowym samochodem, zabrał go na przejażdżkę. Przy okazji postanowił rozwiać swoje wątpliwości odnośnie eksploatowania nowego nabytku:
- Stary, nie wiem tylko, jak często powinienem zmieniać olej.
- Hmmm... mój kumpel zmienia raz na miesiąc.
- Tak, a co ma?
- Budkę z frytkami.
:)


Po trzech konspektach jednego wieczoru człowieka już wszystko śmieszy...

Fenomen środy

Mój obecny układ tygodnia jest zgoła interesujący - na poniedziałek nie warto brać rozpędu,bo to czysta formalność. Ot, taka poweekendowa przebieżka na 60 metrów, bo nim skończy się poniedziałek, zaczyna się taki niby piątek, tylko lepszy,bo nie trzeba sprzątać w tą niby - sobotę.;) Wtorek - wiadomo.Środa taki maratonik, ale szybko mija, a potem czuć już tylko coraz intensywniejszy powiew kochanego piątku. Właściwie zanim tydzień się zacznie, to już się kończy - jeszcze wczoraj był początek tygodnia, a teraz już w sumie ma się ku końcowi... Czas po prostu zapiernicza... I to trochę przerażające.

Ale teraz cieszę się, że gorsza część środy minęła i na horyzoncie widać miły dla oka obraz kolejnego weekendu:) Mam nadzieję, że miły dla oka - wszak nie chwal dnia...
:)

poniedziałek, 1 października 2012

Nowe święto w kalendarzu :)

Coś jak Trzech Króli od kilku lat ( dwóch? )
Niestety dobroci kuchni francuskiej, ustrzelone wzrokiem wczoraj w gazetce promocyjnej, nie spotkały się z poklaskiem jednoosobowego audytorium ( w sumie dwuosobowego - moje podniebienie też niezawojowane ) i skończyło się na banalnym hamburgerze i banalnej, choć pysznej knyszy. Prawie tak samo pysznej, jak ta historyczna z tuńczykiem, z uwielbieniem  konsumowana w latach 2005 - 2010.
Plus Wein.

Cóż powiedzieć - jakie małżeństwo, takie rocznicowe menu...
;)

niedziela, 30 września 2012

Bezsilność...

Tak samo już nigdy nie będzie, ale naiwnie wierzyłam, że nieobecność musi zostać oswojona.

Widok płynących łez i bezradność w oczach wszystkich wokół, bezradność, której nie można zapobiec, choć bardzo się tego pragnie, jest okropna. Nie umiem tego zrobić, choć tak bardzo bym chciała.

Nie mam siły, nie mam siły po tej jednej chwili i milionie innych. I nie wiem, czy to sprawa do przeryczenia, przekrzyczenia czy przepicia...
Druga sprawa, że naprawdę jestem zmęczona...

COŚ WESOŁEGO! I to na gwałt!

piątek, 28 września 2012

Złośliwość rzeczy martwych

To nawet nie złośliwość, tylko ewidentne chamstwo!!!

Jestem w stanie wybaczyć drukarce, która już od kilku dni poprzez wyblakłą czcionkę dawała mi sygnały, że mam się od niej odpieprzyć z moim konspektami i wymienić tusz. Poległa dziś przy - a jakże! - arcyważnych ( dla niektórych ) papierkach. Powiedzmy, że się z tym liczyłam i mea culpa.
Plan awaryjny - pendrive i na okienku mykusiem do koleżanki książkowej zwanej "panią z biblioteki", a raczej "z BIBLOTEKI". Sprawdzę tylko, czy w trakcie mojego okienka koleżanka nie naucza.
Gdzie jest kurwa pendrive?

Ok, wbijam na plan.

Pendrive, pendrive, w bieżącej torebce go nie ma, ostatnio widziany w brązowej z kwiatkiem, jakiś... miesiąc temu. W brązowej z kwiatkiem nie ma, może w kolorowej w same kwiatki? Ale ona nienoszona ostatnio, bankowo go tam nie ma, ale sprawdzę. O - błyszczyk szukany każdego ranka się znalazł! I stos zgubionych długopisów!

Szlag, pani  bibl(i)oteki ma lekcję na moim okienku.
W kolorowej w same kwiatki tez nie ma pendrivea. Ale jest błyszczyk - ten z pędzielkiem, który mi się zapodział!
 Ale jestem głupia, przecież będzie w kremowej, ostatnio noszonej!!!

Fuck, nie ma! No to zostaje tylko liliowa, ale ostatnio też nieruszana. A może...

Nie ma. Ale jest zaginiony błyszczyk, który kupiłam, jak mi się zapodział ten z pędzelkiem! Cholera, tyle go szukałam!

Aaa! Przecież pewnie jechałam gdzieś z dużą torbą w kwiaty, pewnie w którejś kieszonce jest!
Pierwsza kieszonka - najbardziej prawdopodobna - nic. Nie,nie - ta druga jest prawdopodobniejsza! Nic! Aaa, przecież kiedyś do tej małej przekładałam! Kiedyś, ale nie ostatnio...

Czerwona torebka? Pewnie tam!
Jednak nie. Ooo, moje ulubione długopisy tu są! A myślałam, że komuś pożyczyłam.

W takim razie pendrive musi być w malutkiej torebeczce mszowo - imprezowej, tylko po ch**  mi pen drive w kościele był???
I gdzie jest kurwa ta torebka?!
Zaraz, zaraz, zaraz - przecież ostatnio się odnalazł mężowski pendrive, który zaginął na jakiś rok!

- W....eeee-eeeek, gdzie masz swojego pendriva?
- Przecież tobie go dawałem.
- *&^%^^$%%$##$%^^!!!!!!!
- Eee, pewnie masz w którejś swojej torebce.

NO WŁAŚNIE K**** NIE MAM!!!

Na szczęście pendrive mężowy był na wierzchu, i znalazł się równie szybko, jak tona poszukiwanych każdego ranka błyszczyków. A mój... jeśli ktokolwiek widział, ktokolwiek wie - zielony pendrive na zielonej smyczy, widocznie zbyt długiej...;)
I tak z 22:30, o której (w najgorszym wypadku) miałam wylądować pod prysznicem w pełnym stanie gotowości dokumentacyjnej na jutro, zrobiła się 23:30 i pełny stan gotowości do wydrukowania jutro at school.
A jak mi jeszcze raz ktoś powie, jak to nieroby oświatowe mają dobrze, to nie ręczę za siebie.

PS: K., jeśli to czytasz, to rzeczywiście coś jest z tym przeklinaniem po "Jesteś Bogiem". ;)

środa, 26 września 2012

"Jesteś Bogiem"

...czyli małżeńskie wyjście do kina, pierwsze od... ho ho hoooooooooooo! Nie potrafię sobie przypomnieć ostatniej wizyty w kinie z mężem, chyba miała miejsce, jak jeszcze nie podejrzewałam go o to, że będzie mężem ;) Żart.
Tym razem się nie spłakałam, jak na filmie o naszej siatkarce w lipcu - może dlatego, że po blisko pół doby w pracy byłam szczęśliwa, że dotrwałam do wieczora.
Film godny polecenia, może ciut ciut ciut bardziej podobało mi się "Nad życie", ale naprawdę warto zobaczyć - i to, i to, jeśli ktoś jeszcze nie widział.
Paktofoniką raczej wcześniej się nie interesowałam, tak mi się przynajmniej wydawało, ale "Jestem Bogiem" jakimś cudem znam prawie na pamięć i to od czasów gimnazjum.
Przesłaniem filmu dla mnie jest to, że życie czasem potrafi nas niepostrzeżenie niszczyć od środka. Jedno małe potknięcie, drugie, trzecie, niby nic strasznego, niby nawet jest fajnie, a tam w środku jednak coś się dzieje. To bardzo niebezpieczne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. I tu, już tysięczny raz z kolei, powtarzam sobie i Wam, że naprawdę nie warto się przejmować drobiazgami, bo to takie pozorne NIC, ale natłok pozornego nic może się okazać zabójcą.

Wniosek 1: z pewnością warto to zobaczyć.
Wniosek 2: mimo wszystko następnym razem idę już na coś z wesołym zakończeniem.:)

Wniosek 3: idę spać, pół doby w pracy to stanowczo zu viel, przez to wszystko rozsypał mi się popcorn w kinie i na początku filmu nie umiałam się skupić, bo denerwował mnie ten bałagan obok fotela. Kilka razy się wyłączyłam i wyobrażałam sobie, jak rura odkurzacza wciąga ten popcorn i mam czysto pod fotelem!:) To chyba oznaka, że psychiatra już mi się kłania na ulicy...
;)

Poetyka w nowym ujęciu

"Rym dokładny - powtórzenie dwóch słów o takim samym brzmieniu, np. koń - słaby."

Autentyczne!
Rżałam z tego jak... słaby koń. :D

piątek, 21 września 2012

Przemyślenia "popierwszokuflowe"

Utwory muzyczne dzielą się na te, których można słuchać milion razy, bo mają fenomenalny tekst; na te, których można słuchać i oglądać milion razy, bo są fenomenalne ogólnie i na te, które po prostu wkręcą się w twardy dysk w głowie i dobrze brzmią, jako dzwonek w telefonie:) Po piosence o tym, który wypuścił psy, na "płycie" mam Pitbulla.


Btw, po pierwszym kufelku grzańca dolegliwości jakby ustępowały, a ich miejsce zajmują coraz to nowsze, ambitniejsze plany - wszystko naturalnie od jutra! :D

Wszystkie moje dolegliwości



A! No i jeszcze ten cholerny katar! ;)

Piątek, grzaniec i tych kilka przypadłości, to jeszcze nie zbrodnia. ;)

czwartek, 20 września 2012

Zew natury, woń weekendu :)

Mój zmysł powonienia sygnalizuje, że coraz bardziej czuć piątkiem i to jest zdecydowanie najpiękniejszy zapach świata.:) Wywołuje we mnie ( tym razem ) jakąś nienaturalną ochotę weekendowego zalkoholizowania się i sprawia, że już późnym czwartkowym popołudniem wa - li - mnie - to - wszy - stko.:) Może to z powodu odwodnienia, bo dosłownie nos mi odpada od tygodnia, a cała dolegliwość rozprzestrzeniła się już nie tylko w nosie i zatokach, ale też w bolącej głowie, drapiącym gardle i suchym kaszlu.:/ Pewnie gdybym była mądra, to dawno poszłabym na L4 i gwizdała na tą całą podstawę programową.
Ale przecież damy radę,najważniejsze, że Piotek Piątkowski mieszka pod piątką i jest mistrzem pięcioboju, je pięć posiłków, a jutro PIĄTEK .:))))

środa, 19 września 2012

Ino roz! :)

Tak można by scharakteryzować mój obecny układ tygodnia, niby... Poniedziałek luźny, wtorek luźny, środa - no właśnie ino roz, a dobrze ( między 8 a 19 zdążyłam być w domu jakieś 10 minut, nawet zupy nie podgrzałam dokładnie!), czwartek - powolne opadanie emocji i w piątek znów luz.
Pomijając to, że dzisiaj miało być środą z wolnym popołudniem (dopiero rano okazało się, że nie będzie ), to i tak nie jest dobra organizacja tygodnia, bo jak dokopie mi środa, to od czwartkowego popołudnia czuję usprawiedliwiony rzeczoną środą stan lenistwa, w efekcie którego ubiegłotygodniowe testy leżą nietknięte - bo najpierw jestem zmęczona nieustannymi przygotowaniami do wymagającej środy, a od środy jestem wymagającą środą zmęczona. :]
Czyli z "nie lubię poniedziałków", przestawiamy się na "nie lubię środy".

Tak czy siak, kolejnym wolnym środowym popołudniem bez ZW, RP, ZR, ZH, wyłączając 3. października (chyba!) będzie dopiero środa listopadowa...;]

To chyba jednak lekka przesada...

A miał być luzik niepełnoetatowy...

niedziela, 16 września 2012

Oddałam w dobre ręce :)))

Tylko w zasadzie nie wiem kogo komu :D Zważywszy na to, kogo dłużej znam, rzec by można, że oddałam JĄ w dobre ręce, ale patrząc na to, komu świadkowałam z całą pewnością stwierdzam, że i JEGO w dobre ręce oddałam.:)))
Zresztą... nieważne kogo komu, ważne, że mam poczucie, iż będzie to Wspaniałe Małżeństwo - podpisałam się pod tym z całą tego świadomością. :*

Doczekałam się swojego świadkowania i teraz mogę się przyznać, że naprawdę byłam przejęta rolą, a dodając do tego szereg drobnych przedślubnych złośliwości losu, jakie krążyły wokół mnie od tygodnia, mogę powiedzieć, że w sumie w piątek wieczorem prawie się załamałam. Pomijając już to, że nie było na stanie pięknych niebieskich sukienek; pomijając to, że w całym mieście nie było godziwych granatowych butów; pomijając to, że najpierw umówiłam się do Mojej Pani Fryzjerki na zbyt późną wg męża - kierowcy godzinę, a zmieniwszy godzinę na wcześniejszą okazało się, że wcześniej to może uczesać mnie inna pani; pomijając fakt pozostawienia wszystkich par mężowskich butów eleganckich w domach rodzinnych i nawet pomijając fakt, że jak zwykle wszystkie swoje ambitne i piękne plany zostawiłam na ostatnią z możliwych ostatnich chwil; pomijając również to, że podczas klękania w kościele zsunął mi się tak długo poszukiwany idealny, choć nie granatowy but i pomijając nawet fakt, że w trakcie ceremonii tak się zalałam łzami, że miałam nimi zachlapany nawet kołnierz żakietu, nie gdzie indziej, ale w najbardziej widocznym miejscu. No i pomijając już te wszystkie zdarzenia wymienione w poprzednim arcydługim zdaniu, piątkowy wieczór zabił mnie ostatecznie, już nawet przez chwilę myślałam, że nic z mojej obecności na tym ślubie nie będzie. I teraz ze spokojem mogę opowiedzieć o swoim genialnym wyczynie.:D Otóż tak byłam zdeterminowana, by ładne wyglądać ( wszak Państwo Młodzi jak modele, świadek również - głupio byłoby drastycznie wrażenie estetyczne zepsuć!) że postanowiłam dokładniej niż zwykle zająć się swoimi brwiami, a że z natury bywam leniwa, zamiast skubać je po całości, w neutralnym miejscu postanowiłam nałożyć krem, ułatwiający zabieg, nie zauważyłam tylko momentu, w którym krem niechybnie spłynął na same brwi... A że był to krem do depilacji i że jego spłynięcie na brwi zauważyłam troszkę za późno, i że widziałam ile mi włosków wylazło... ;] No, tak mniej więcej po centymetrze z każdej strony.;] I ja to widzę, jeśli tylko ja - to chwała! Ale pani fryzjerce rano zapowiedziałam, że grzywki to jednak nie będziemy ruszać.;)
Wnioski do realizacji - brwi i okolice okołobrwiowe traktujemy tylko i wyłącznie pęsetką!
Ostatecznie jakimś cudem czesała mnie jednak Moja Pani Fryzjerka, czas mieliśmy bardzo dobry, GPS się po drodze nie wyłączył, jak to miewał w zwyczaju, oczko w rajstopach nie poszło, a zapłakany żakiet wysechł przed komunią.;)

A teraz tak całkiem poważnie, Moi Państwo Młodzi - niestety z mojej strony nie wszystko było tak, jak miało być jeszcze miesiąc temu, tak jak sobie wymarzyłam i cały czas wyobrażałam, tak, jak mówiliśmy o tym jeszcze w połowie sierpnia. Ale uświadomiłam sobie wczoraj jedną rzecz i Wy też o tym pamiętajcie przez całe swoje Małżeństwo: dopóki wszyscy, których kochacie są z Wami i jest w miarę ok, całą resztą nie warto się przejmować. Każdy moment życia należy traktować nie jak cytrynę, ale jak słodką pomarańczkę - najpierw wycisnąć z niego sok, a potem jeszcze wydłubać łyżeczką wszystko, co najlepsze.:) I tak zróbcie z każdym dobrym i pięknym Dzisiaj, bo nigdy nie wiemy, co będzie jutro... Oby takich pomarańczek w Waszym życiu nie zabrakło. :* Dziękuję Wam za wyrozumiałość i absolutne zdecydowanie odnośnie wyboru świadkowej, pomimo nieoczekiwanych wydarzeń. To było dla mnie wielkie wyróżnienie.:)
Na szczęście wśród ludzi można znaleźć Prawdziwych Przyjaciół i Wy oboje nimi jesteście.:)

A zanim się wszyscy popłaczemy przy tym poście :D oznajmiam tylko, że jako matka chrzestna tegoż związku, zamierzam częściej osobiście Was doglądać!;) I podziwiać!:)

piątek, 14 września 2012

Trza być w butach na weselu!

To motto towarzyszyło mi,gdy dziś wędrowałam od sklepu na D., do sklepu na C., poprzez sklep po prostu na O. i wszelkie inne nazwowe kompilacje sklepów obuwniczych, tylko po to, by ostatecznie zakupić buty w sklepie na D., w którym byłam wczoraj, i w weekend, i jeszcze wcześniej... Ech,ta moja organizacja czasu...;] W każdym razie - inaczej niż w piosence Zakopower - ja nie pójdę boso.;) Ale granatowych na odpowiedniej koturnie nie było.:/
Nie ma to jak ostatnia chwila.:D

środa, 12 września 2012

A to ci nowina!:)

Nauczanie obcokrajowców - reaktywacja!:)
Pyza Happy!:)

Dobre wieści w środku dłuuugiej środy.:)
Pan Bóg otworzył okno.:)

PS: Niezamierzenie wyszło po Białoszewsku jakoś.;)

"Kiedy mówisz"

Nie płacz
 w liście nie pisz
 że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka --- to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś

 gdy mówisz że kochasz

Jan Twardowski



piątek, 7 września 2012

Małe rzeczy - ważne rzeczy:)

Stare i oklepane, może nie z wyżyn artystycznych i tekstowych (choć nie umiałabym tak zaśpiewać,niestety), ale za to słowa prawdziwe jak szlag!


Przejaśnienia po burzy czy miłe złego początki?

Wydawało mi się, że biorytm idzie w górę, choć sam biorytm dziś twierdzi, że tylko aspekt intelektualny ma tendencję wzrastająca, co w obliczu hurtowej produkcji konspektów by się zgadzało.
Słowo na pierwszy piątek miesiąca - nie jest źle, jest fajnie, prawie fajnie, bo nigdy nie pozbędziemy się świadomości, że pewne sprawy są już nieodwracalne, choć wciąż niewiarygodne...:( W sumie to truizmy, wszyscy wiedzą, że tak jest, a jednak wciąż zastanawia nas, mnie, jak to możliwe, że zostają zdjęcia, jakieś przedmioty, a nie ma człowieka? "Buty i telefon głuchy", jak pisała Szymborska...
Naszła mnie ostatnio taka refleksja - przypomniało mi się, jak cholernie smutno było mi po tym przegranym meczu w ćwierćfinale. W życiu bym wtedy nie pomyślała, że już za chwilę będzie jeszcze milion razy smutniej... Jakby przywołać terminy literackie, można to nazwać parabolą - sens dosłowny i sens alegoryczny. I dla tej paraboli znalazłam podsumowanie. Cytat, tym razem z klasyka, ale rodzimej siatkówki: 
Przed nami jest dalej życie, pisze różne scenariusze, przed nami nowe cele, nowe kierunki, w których będziemy podążać, czasu się nam nie uda cofnąć, na pewno gdzieś to w sercu zostanie, jakaś zadra, natomiast musimy patrzeć już w przyszłość...

Można to odnieść do różnych sytuacji, bo każdy miał w te wakacje jakiś swój "ćwierćfinał życiowy", nasz spadł na nas jak grom z jasnego nieba, ostrym taranem przechodząc po różnych uporządkowanych sprawach. Ale teraz została już tylko przyszłość...

Może to równowaga w przyrodzie, a może interwencja tych wszystkich, którzy nad nami czuwają? Może teraz w niebie powstał jakiś Komitet Obrony Pyzy Oświatowej, który sprawił, że nowe dzieciaki są świetne i jeszcze nie wyszłam z siebie?:)
A może to klasyczne prawo nowej szkoły i sól naszej ziemi dopiero zamierza pokazać swoje możliwości?;) Oby nie! Mam nadzieję, że to jednak nie są miłe złego początki.
Jest dobrze, najnowszy z planów generalnie jeszcze lepszy od tego ostatniego, który zdążył obowiązywać 4 dni - tylko środę potraktowano hurtem, resztę nazwałabym odskocznią od siedzenia w domu.:) A skoro jest dobrze, to trzeba się cieszyć.:)

czwartek, 6 września 2012

Wrześniowe huśtawki nastrojowe

Nastrój poniedziałkowy określiłabym jako wizję Aramagedonu 2012 / 2013, spowodowanego wkroczeniem szeroko pojętej elektroniki w progi przybytku oświaty i świątyni mej wypłaty.;) Armagedonu, powiedzmy sobie szczerze, którego jestem świadoma, aczkolwiek póki co, mówiąc brzydko wa - li - mnie - to. Poniedziałek więc neutralny.
Mój wolny wtorek (a właśnie - bo wolny poniedziałek poszedł się...ekhhmmm...no, gdzieś sobie poszedł, nie wiem, co robić;]), więc prawie wolny wtorek, który jednak nie zawsze będzie wolnym wtorkiem (szczęście, że nie wolna środa, bo prawie nigdy nie byłaby wolna!), no i ten wtorek właśnie wolny, ale jednak z godziną pracującą w świątyni wypłaty, przybytku oświaty, wkurwił mnie, że tak powiem, i kazał znów odpowiedzieć na pytanie, co mnie zaćmiło, że wciąż siedzę w tym edukacyjnym szambie. Zgodnie z przykazaniem jedenastym na rok 2012 / 2013 postanowiłam wa - lić - to.
I środa nastąpiła, rozstąpiły się niebiosa, bo oto miłym zaskoczeniem okazały się nowe dzieci. Takich naprawdę jeszcze nie było! Może to tylko na początku, ale trzeba im oddać, że na rzeczonym początku wrażenie jest całkiem dobre. Wróciłam więc nawet zadowolona i to nie tylko z tego, że JUŻ WRÓCIŁAM.;)
Czwartek nadal na plus, choć już z większym zmęczeniem, bo choć trzeciaki durne i z pełnym przekonaniem mówią, że lirykę to się prozą pisze (sic!), to nowi wciąż dają nadzieję na lepsze jutro, w szerokim znaczeniu słowa jutro. Plus czwartkowy zwiększa się też poprzez to, że po czwartku przychodzi piątek, a w piątek - póki co - tylko symboliczne 6000 sekund w pracy. :)))
W ferworze dobrego nastroju nie wspomnę o wielkiej akcji "Must be the stażysta. Tylko konspekty". Na ten tydzień się wyrobiłam.:)
Pozycję huśtawki wrześniowej mogę więc określić sformułowaniem "ku górze" - stan na czwartek 6.09. 22:15.:)

sobota, 1 września 2012

"Żegnaj lato na rok..."

Co powiedzieć? No..żegnaj. Taka kolej rzeczy - najpierw liście się rozwijają, zielenią, potem zmieniają kolory, aż w końcu spadają i zakrywa je śnieg. Życie. Tym razem jakoś nie mam sentymentu do minionych już wakacji, choć przyznam, że były udane, przynajmniej do czasu...
Zazwyczaj było mi smutno, kiedy coś się kończyło, tym razem po prostu biorę ten wrzesień na klatę.;) Może jestem już tak stara i wiem, że wszystko musi się kręcić, a może jestem nadal tak zdziecinniała, bo wrzesień to dla mnie wciąż coś nowego, jakiś początek, zapach nowych trampek, piórników i plecaków. Tylko, że tym razem nie kupiłam sobie jeszcze nic nowego na nowy rok szkolny.;)
Także idzie nowe, proszę Państwa. Z sierpniem nie kończą się plany - 15.09, 20.10, więcej nie piszę, bo w kontekście ostatnich wydarzeń słowo "plany" wydaje mi się najśmieszniejszym na świecie.

Tak czy inaczej - walimy do przodu, nie ma wyjścia. Założenia wakacyjne można uznać za spełnione - było i z odpoczynkiem, i aktywnie, był rower, był nordic, były książki, było opalanie na balkonie, zoo, dom z duszą, trochę remontów. Postanowienie na rok szkolny 2012 / 2013: nie przejmujemy się pierdołami. I trochę z Dżemu:

(...) Idź własną drogą
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
Bez znieczulenia
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych

Jak na deszczu łza
Cały ten świat nie znaczy nic a nic...
Chwila, która trwa
Może być najlepszą z Twoich chwil...
Najlepszą z Twoich chwil (...)



A lato???
" Czekamy wszyscy tu, pamiętaj żeby wrócić znów!":)


piątek, 31 sierpnia 2012

Krzepiące :)

Lubię na to patrzeć - po prostu:)
Polecam oglądać ze słuchawkami na uszach - według mnie wrażenia są lepsze.:)


środa, 29 sierpnia 2012

Nie chcę mi się i się nie zmuszam

Bo i po cholerę? Za krótko to wszystko trwa i zbyt niespodziewanie może się skończyć, żeby trzeba było się zmuszać. Póki co po prostu nie mam na to siły.  Nie mam siły na codzienność. Jeszcze nie ogarnęłam - się i tego wszystkiego.
Paradoksalnie wybawieniem staje się teraz praca, na którą tak psioczyłam jeszcze tydzień temu. Na samą myśl o wizycie w moim przybytku edukacji robiło mi się niedobrze, teraz cieszę się, że mam w co schować swoje myśli. Te cholerne rozkłady, dzienniki, przydziały i wymagania stają się antidotum na rzeczywistość. Jeszcze nieraz przeklnę szkołę, ale teraz mogę powiedzieć, że się na nią cieszę. Na nią i na dzieciaki, które znów spotkam i z którymi znów będę się użerać - w trzecim roku pracy jestem już tego świadoma.:)
Przejmować się nie zamierzam - życie bardzo dobitnie pokazuje, co jest problemem, a co nie jest i z pewnością nie jest nim praca i wszystko to, co przed wakacjami przyprawiało mnie o nerwowy ból brzucha.

Co z aktualności? Oficjalny przydział obowiązków pokazuje, że portfel po wypłacie może nie spuchnie do niewyobrażalnych granic, ale łeb też nie powinien mi puchnąć od natłoku obowiązków, a i groźby zagłodzenia nie ma - jakby co moje zapasy tłuszczowe na pół roku spokojnie wystarczą!;) No i... wolne poniedziałki, wolne poniedziałki!!!:)
A ponadto? Ponadto nadal oswajanie rzeczywistości. Dla mnie wciąż jest ona niewyobrażalna, pomimo że jestem daleko i bądź co bądź - niedługo...

Miałam myć okna, podłoga od tygodnia nie widziała mopa, robienie konspektów też mi zwisa.
Jeszcze nie teraz. Teraz takie pierdoły mnie nie przerażają.

Grunt, że wolne poniedziałki.:)

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

"Nie bądź pewny, że czas masz...

... bo pewność niepewna"






Tak, człowiek jest śmiertelny, ale to jeszcze pół biedy. Najgorsze jest to, iż jest śmiertelny, okazuje się niespodziewanie, w tym właśnie sęk!
                            
                                                                                           Michaił Bułhakow



Plany vs Życie 0:1

Z ostatnich dni na plus mogę odnotować tylko to, że mój byt materialny jest zapewniony na 12 kolejnych miesięcy. Ale jakie to ma właściwie znaczenie? Czy w życiu cokolwiek może być "zapewnione"?

A reszta jest bolesnym kopniakiem w tyłek...

wtorek, 21 sierpnia 2012

1001 ! :)))

Ten, kto dziś rano odwiedził Pyzę, trafił na 1001 otwarcie mojej strony, analogicznie - ktoś, kto był tu wczoraj późnym wieczorem, otworzył stronę tysięczny raz. :) Dla jasności - moje wejścia się nie liczą,więc to tylko Wy!:) Oczywiście, nie jest to "Igłą szyte" ze swoimi mega wysokimi słupkami oglądalności, ale za to ja jestem mega wdzięczna, że chce Wam się czytać o pyzatych rozterkach i obserwacjach.:) Dzięki:*

Jako ciekawostka poniżej mapka krajów, z których wchodzono na pyzatą stronę - im ciemniejszy kolor, tym częściej, rzecz jasna:


poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Seans u psychoterapeuty

Prawie jak u psychoterapeuty. ;) Była kozetka, było odprężenie, były kobiety, które rozumieją, do tego pyszne ciasteczka (tak, wiem, od ubiegłego poniedziałku miałam być na diecie proteinowej, nie jestem,ale na rower chodzę regularnie!) i kawa rozpuszczalna z duuuużą ilością mleka. W bonusie uroczy słodziak, który jak zwykle sprawi, że przez tydzień zechce mi się dzieci, na szczęście rok szkolny u progu, to szybko mi przejdzie. Słowem - spotkanie z H & M. Nie, to nie sklep, to dwie istoty, które tak jak ja czasem potrzebują duchowego oczyszczenia. Ja po dzisiejszym czuję się oczyszczona duchowo, gdyż wylałam swe żale do świata i ludzi. Wróciłam tak oczyszczona, że moja iście przejrzysta aura udzieliła się nawet mężowi, który wczoraj zrobił ze mnie durnia ( manifestując przed młodszym i starszym pokoleniem, jak dupiatą sprawą może być małżeństwo), a dziś nawet nie wie z jakiego powodu. :] Nieistotne zresztą - resztki jadu wypociłam wieczorem na ścieżce rowerowej.

Dzień zaliczamy ( znaczy ja zaliczam ) do udanych, drugi seans oczyszczający w przeciągu tygodnia, a jak dobrze pójdzie, to może będzie i trzeci, nie licząc tych doraźnych przez Fb, gg czy sms. Jest nadzieja, że nie zejdę z rozumu.;)

A na koniec dnia obfitującego w katharsis zagadka: co będzie prawdopodobnie 20. października 2012 i musi się udać? ;) Kto zgadnie, ten... ten co? Hmmmm... jak powiem, co ten, to żadna zagadka... Kto zgadnie, ten nie pożałuje!;)

:)))

piątek, 17 sierpnia 2012

Stumilowe czasy :)

A jakby co, to Kubuś Puchatek zawsze do dyspozycji. :)))




Miało być o przyjaźni, a znów jest o siatkówce ;)

Bo ta siatkówka to jakaś taka życiowa ze wszech stron.;)

Na początek się wytłumaczę - post inspirowany wizytą w nowoodmalowanym domu z duszą i pomidorkami koktajlowymi. Było ładnie, to i coś ładnego chciałam tu napisać, dodać, bo wiem, że czytacie. :) Szukałam, szukałam - nie tylko w łepetynie mej czasem kreatywnej, no i jakoś tak się złożyło, że najlepszą kwintesencją tego, co można powiedzieć o przyjaźni jest filmik z siatkarzami w roli głównej! Zróbmy więc tak - kto tam łapie, o co biega w klimatach, to wszystko będzie wiedział, a dla reszty - w filmiku chodzi o to, że ten rudy jest zawsze obok tego wysokiego przystojnego, no dobra - trochę przystojniejszego.;)

A tak już całkiem poważnie - cudownie mieć ludzi, dla których można napisać coś o przyjaźni przez wielkie P. Pamiętajcie więc, że w tym poście, nie chodzi o siatkówkę, tylko o Przyjaźń.:)

Ze szczególnym pozdrowieniem dla gospodarzy domu z duszą i pozostałych prawdziwych na duże P. :)



"Wszystko, czego dziś chcę..."

... ujęte zostało w tych życzeniach:

Życzenia dla Ciebie, nie zerkaj za siebie,
Idź śmiało przez życie, podkochuj się skrycie (  hmmmm...;p ),
Kontroluj swe żądze, zarabiaj pieniądze,
Lekceważ pętaków, unikaj cwaniaków,
Przepisów przestrzegaj,  na sobie polegaj,
Lecz przede wszystkim pokaż im wszystkim...


Podkreślone - ulubione:) Żądza walki się odzywa... i nie będę jej kontrolować. :)

Dziękuję :*