O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

czwartek, 29 sierpnia 2013

Podstawowa zasada...

"Zesraj się, a nie daj się" zaczęła obowiązywać po wakacyjnej przerwie. W tym roku moim sposobem na nią jest wkręcenie sobie, że wcale nie muszę TU pracować. Bo praca nie ściana - można ją zmienić. To, co robię, robię, bo chcę, a jak już całkiem nie podołam, to przestanę to robić.
Kolejne 11-ste przykazanie: JA NIC NIE MUSZĘ!;)

środa, 28 sierpnia 2013

Oficjalnie

Teraz już na sto procent (o ile w życiu coś może być na sto procent), ale z pewnością urzędowo i oficjalnie mogę potwierdzić pogłoski, że od poniedziałku zostaję "matką" dwudziestu dwóch trzynastolatków... Pewnie łatwo nie będzie, ale pokocham jak swoje...bo jakie mam wyjście?:)

Trzymajcie kciuki. Duuuużo kciuków!:)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Kij czy marchewka?

Jeszcze nieoficjalna, ale coraz bardziej prawdopodobna i z coraz bardziej wiarygodnych źródeł docierająca wieść, że ci, co nie chcą mieć dzieci, niebawem mogą mieć ich tyle, co Ojciec Wirgiliusz z piosenki, który "uczył dzieci swoje, a miał ich wszystkich sto dwadzieścia troje". Tylko od tych 123 należy odjąć 101.

Chyba będę "naszą panią"... Mam nadzieję, że ci, co to robią, wiedzą, co robią.;)

czwartek, 22 sierpnia 2013

Wstyd mi, czyli jak dobrze mieć sąsiada:D

Dobija 23-cia, za płotem impreza na całego. I nie piszę tego po to, żeby się żalić na hałaśliwych sąsiadów - wręcz przeciwnie. Jest mi bardzo wesoło, bo impreza (nie pierwsza tych wakacji) trwa nie u sąsiadów z naszego pokolenia, tylko tych z 30 lat starszych. I to wprowadza mnie w zdumienie i sprawia, że jest mi trochę wstyd. Dlaczego? Dlatego, że w moim domu wszyscy już śpią, a jesteśmy grubo ponad ćwierć wieku młodsi niż sąsiedzi... A tam szczęk oręża;), śmiechy, rozmowy i całkiem kulturalna zabawa, choć na pół ulicy.;) Nie przeszkadza im chłodny wieczór, tnące komary, latające nad jedzeniem muchy, fakt, że jeszcze trzeba będzie to posprzątać, no i rano wstać. Nie są zmęczeni, choć o wiele dłużej walczą z rzeczywistością. A my? Za czym my gonimy? Czego nam ciągle brakuje? Co ciągle kalkulujemy i gdzie nam się ciągle spieszy? Do cholery - co z naszą młodością!?

Jest mi wstyd! Wstyd jak diabli, bo ci przesympatyczni sześćdziesięciolatkowie mają za sąsiadów dwa młode małżeństwa, a to oni robią najlepsze i najczęstsze imprezy na naszej ulicy!:)




niedziela, 18 sierpnia 2013

Taka była impreza...

...że nawet hasła imprezy nikt nie pamięta!;) Ale zestaw degustacyjny - a i owszem:D I tak oto narodziła się nowa, świecka tradycja w towarzystwie starych (nie,nic nikomu nie wypominam!), dobrych przyjaciół.:)
Thanks i see you soon.:) :*

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Roma Ligocka "Czułość i obojętność"

Powiem tak - książka bardziej na przemyślenie niż na przeczytanie. I chyba to brzmi trochę bez sensu, bo jednak to czytanie ma nas mobilizować do przemyśleń. I tak jest w przypadku "Czułości i obojętności". Powiedziano, że to zbiór opowiadań. Według mnie nie do końca. Fakt, że to nie powieść, bo książka dzieli się na mniejsze utwory, ale one nie zawsze mają zarysowaną fabułę, raczej dostrzec można kilka opowiadań w jednym rozdziale. Może nazwałabym to raczej szkicem literackim z nutą przypowieści? A może i poezją trąci? Całość opiera się na ankiecie. Kolejne tytuły są popularnymi pytaniami ankietowymi, a nawet bardziej takimi ze "Złotych myśli": ulubiona potrawa, ulubiony kolor, wady i zalety, itp. Za to plus - taki pomysł kompozycyjny mi się podoba. Podobają mi się też niektóre, nomen omen, złote myśli, które można z książki wyłuskać. Nie podoba mi się to, na co często zwracam uwagę, że od jakiegoś czasu w Polsce pisać każdy może i pisać wszystko może. I to nawet bardziej wszystko niż każdy, bo nie kwestionuję umiejętności autorki, zwłaszcza, że nie znam jej Dziewczynki w czerwonym płaszczyku. Ponadto autorka to pani starsza (ale świetnie wyglądająca!)i z pewnością mądrzejsza ode mnie.:) Irytuje mnie lekko tylko to, że czytając niektóre książki ma się wrażenie, że autor bez większego pomysłu pisze o tym, co tam sobie myśli lub obserwuje. Tak jakbym wstała rano, cośtam pomyślała i z tego powodu od razu napisała o tym książkę... Może też bym tak potrafiła?;) Tak czy siak - to takie moje małe zastrzeżenie. Ale za to na plus będzie to, że autorka (bo chyba pisze o sobie?) bardzo kojarzyła mi się z członkiem mojej rodziny, nawet nie jednym, tylko dwoma, a w zasadzie dwiema kobietami. Ciepłymi, dobrymi, spokojnymi, wyrozumiałymi i na wskroś dobrymi dla świata. W książce ta wszechobecna anielskość bohaterki była momentami denerwująca. Na szczęście czasem padał na nią cień i ujawniało się poczucie humoru, za co chwała autorce!:)
Na koniec kilka perełek, które wskazują na to, że Czułość i obojętność + ciepła kawa/herbata+ jedno jesienne, deszczowe, popołudnie to zestaw do przyjęcia. Ja czytałam w upał, więc może dlatego było to raczej drgnięcie aniżeli tąpnięcie.;)

Czego nie cierpię ponad wszystko?
Arogancji. Głupoty. Tłumu. Ciasnych tuneli. Najbardziej pewnie bym nienawidziła głupiego, aroganckiego tłumu w ciasnym tunelu.

(...)co uczyni kobieta, której mężczyzna zaproponuje romantyczny spacer w świetle księżyca? Dwudziestoletnia uzna to za świetny pomysł, natomiast trzydziestoletnia wolałaby jakiś drobiazg, czterdziestoletnią będzie bolał kręgosłup, ale sześćdziesięcioletnia będzie już tylko moczyć nogi w wodzie z proszkiem przeciwko odciskom.

Piszę to w środku lata. Wszyscy teraz trochę łagodniejemy. Siedzimy sobie z czymś do czytania na piasku albo na leżaku w ogrodzie lub na ławce w parku. Ogarnia nas spokój letniego popołudnia. Nad nami wielka porcja błękitu, przed nami miseczka pełna czereśni. Dochodzimy do wniosku, że jest dobrze, a przynajmniej jako tako. Pogodzeni i rozbrojeni, prawie stajemy się buddystami.

A ja to czytałam w środku lata, na ławce w ogrodzie, buddystą się nie stałam, czereśni nie było, ale też doszłam do wniosku, że jest dobrze, a przynajmniej jako tako. :)

Dwa centymetry nad ziemią, czyli mój nowy dentista (sic!)

To może najpierw o tym, skąd forma "dentista". Wymyślili ją moi obcojęzyczni uczniowie, którzy na lekcji z serii "Idę do lekarza!" albo coś w ten deseń za Chiny Ludowe zapamiętać nie mogli, że w Polsce jest "dentysta", a nie "dentista" i że idziemy do dentysty, a nie do "dentista".;) No i tak mi jakoś "dentista" zapadł w pamięć, choć był i tak niczym w porównaniu z Mianownikiem liczby mnogiej od "przyjaciel", który brzmiał nie inaczej, jak "przyjaciule".;) I tak: nie było "przyjaciul", przyglądam się "przyjaciulom", idę z "przyjaciulami", myślę o "przyjaciulach" i wołam "hej, Wy moi przyjaciule!";) A ogólnie mam z tymi lekcjami baaaardzo dobre wspomnienia.:)
Wracając do dentista - niby stara jestem, a się boję, więc zebranie się do niego trochę czasu mi zajęło. Po przeprowadzeniu wywiadów i poszukiwań w internecie wybrałam pana, który okazał się sobowtórem aktora - Antka Królikowskiego (aż dziw bierze, że nie żadnego siatkarza!:D) Poszłam nastawiona na długie i żmudne leczenie, zapewne kanałowe i inne cuda wianki (nie ma to jak się człowiek w internecie naczyta), bo co tu ukrywać - od ostatniej wizyty minęło...ekhmmm... troszeczkę więcej niż pół roku... W każdym razie, ku mojemu zdumieniu, skończyło się na usunięciu kamienia nazębnego, pochwale za ładne i zadbane ząbki, nakazowi dalszego solidnego dbania o nie i... zaproszeniu za pół roku.:) I ta pochwała uniosła mnie właśnie dwa centymetry nad ziemię, pomimo niekorzystnego współczynnika wagi do wzrostu;). Wprawdzie ujawniona kilka lat temu i ciągle żywa szajba na punkcie swojego uzębienia już jątrzy w podświadomości, że może ten pan się nie zna albo co, ale zaprzestanę czytania w internecie historii o zębowych perypetiach i wrócę do "Zakochanki" w pełnym zaufaniu i przekonaniu, że pan dentista wie, co mówi.:)
Także pamiętajcie, że zęby są ważne i naprawdę bać się nie trzeba!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

"Rok na Majorce"

No to czytamy dalej. Dzisiaj wyjątkowo dużo - jedną książkę skończyłam, zaczęłam kolejną i też z nią chyba dziś albo jutro rano będę finiszować. Bo niedługa. Ale najpierw o tej skończonej, czyli właśnie "Rok na Majorce" Anny Klary Majewskiej. 
I znowu prześladujący mnie mój ulubiony;) motyw kobiety porzucającej swoją codzienność i decydującej się na rozpoczęcie nowego życia.:) Tym razem zmiana dość radykalna i egzotyczna, bo nowym lądem okazuje się Majorka. No i się zaczyna. Niby to książka obyczajowa, a nie fantastyczna, ale nie wiem, czy w rzeczywistości tak by się to udało naprędce zorganizować, jak w przypadku głównej bohaterki - Magdy. Niby łatwo nie było, no ale jednak... A może właśnie na tym polega cały wic ucieczki od codzienności, że niemożliwe staje się możliwe? Nie wiem, jeszcze nie próbowałam.;) W każdym razie jest i dobrze, i źle, i jeszcze gorzej. Jest i ciepło, i zimno (wszystko na Majorce, w końcu całość trwa rok). Są dziwni i dziwniejsi przyjaciele (całkiem normalnych jak na lekarstwo;)). Generalnie dużo ludzi, to trzeba podkreślić. Ktoś uznał, że to wada, ja chyba nie do końca tak uważam, bo jednak wszyscy bohaterowie okazują się potrzebni do tego, aby skończyło się tak, jak się skończyło. Ale końcówka generalnie mnie wkurzyła, bo ostatecznie nie wiem, czy to faktycznie tylko rok na Majorce, czy może jednak dłużej...
A! Zapomniałabym! Jest i miłość. A przynajmniej chyba miłość i od tego, czy "chyba", czy "z pewnością" zależy też czy to rok, czy nie rok na wyspie. Ostatecznie tego nie wiemy, co mnie jednak trochę rozczarowało.
W książce jest wszystko, czego można spodziewać się po tytule i okładce. No bo skoro Majorka i kobieta, to wiadomo, że będą perypetie i faceci.;) Przyznaję, że nie była to książka, którą przeczytałam jednym tchem, na co wpływ miała też intensywność lipca. Też, ale nie tylko, bo początek właściwie w ogóle nie wciągał, potem jednak jest lepiej. Lektura Majewskiej najlepiej poszła mi w upalną sobotę w promieniach beskidzkiego słońca. No bo w końcu gdzie czytać o Majorce, jak nie pod chmurką w bardzo gorący dzień?
W skali szkolnej daję czwórkę.