O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

niedziela, 27 stycznia 2013

"Kłamczucha" :)

Pomimo uporczywego kaszlu, rosnącej gorączki i niekomfortowego poczucia gardłowego "Kłamczuchę" łyknęłam w pięć dni, do czego niewątpliwie przyczyniła się moja zdrowotna niedyspozycja. Musierowicz jest fenomenalna. Stworzyła świat, który jak najbardziej mi odpowiada. A najbardziej zachwyca mnie to, że w toku akcji pojawiają się bohaterowie znani z poprzednich (albo kolejnych) części. Czytelnik ma poczucie, jakby szedł ulicą i nagle w najmniej spodziewanym miejscu spotykał starych znajomych. Cielęcina, Danusia, Pawełek, Hajduk, profesor Dmuchawiec (który jednak nie od razu był takim nieskazitelnym i perfekcyjnym nauczycielem) Robrojek, który pretendowałby do miana chłopaka Anielki, no i na końcu ni stąd, ni zowąd Janusz Pyziak. Aż mnie ciekawość zżera, jak to się stało, że ostatecznie został mężem Gabrysi?! Powinnam dowiedzieć się w kolejnej części.
"Kwiat kalafiora" na start!:)

piątek, 25 stycznia 2013

Piątek, czyli...


Nie robię i koniec! Wróciłam z przybytku wszechobecnych zaraz(ków) zmiętolona jakoś. Ba - już szłam tam zmiętolona (budzik - piątek - 6:30!), a przebieg dnia tylko dodatkowo mnie przemielił, nie pomijając ani jednego mięśnia i kosteczki, bo czuję ból każdego z tych elementów mojego organizmu. Skutkom wielkiego rozbicia zapobiec ma szklanka Fervexu (i nawet trochę zapobiegła). Mimo to trzymam się piątkowej dewizy i ...nie robię. Nie interesuje mnie, co mam na poniedziałek, na wtorek, na środę i tak dalej, nie interesuje mnie sterta prania "na wysokości", nie interesuje mnie, że przed sobotą trzeba by kurze wytrzeć, nie interesują mnie sprawozdania, rankingi, protokoły i wnioski - nie - ro - bię!!! Leżę i czytam (teraz piszę). Mało tego - jeśli przez weekend nie złożę się "do kupy", to naprawdę pójdę do lekarza i jeśli zechce mi wręczyć pewien świstek papieru, to nie będę się przejmowała tym, że coś komuś przez to odpadnie, coś kogoś minie, ktoś czegoś nie zrobi, czegoś będzie za mało i nie dotrą do mnie jakieś informacje albo gdzieś nie złożę w terminie jakiegoś podpisu. Nic z tych rzeczy! Ale zgodnie z zasadą, że złego licho nie bierze, pewnie w poniedziałek będę jak młody bóg (młoda bogini?), o ile można się tak czuć w poniedziałek rano...;)
Obecnie ustawiłam opcję "ekhmmm... nie robię". Skoro już więc nie robię, tylko czytam, to nim sięgnę po moją "Kłamczuchę", która wiedziona tropem Pawełka właśnie przeniosła się z Łeby do Poznania, zajrzałam w zakamarki internetu, gdzie znalazłam galerię polskich gwiazd (albo "gwiazd" ), które jawnie deklarują, że nie chcą mieć dziecka. Dodzia, Szulim, Maria Czubaszek, młoda Wajdówna (poczęta ze związku Wajda & Tyszkiewicz - btw: oni byli małżeństwem???), Jezus Maria Peszek, Iwina Pavlović, Beti Pawlikowska nieJasnorzewska, Nina Andrycz, Olga Lipińska, Hania Bakuła. Obecność niektórych z nich w tym gronie dziwi mnie, ale tylko odrobinkę (Pavlović, Pawlikowska - chociaż w sumie nieporęcznie by jej było; Andrycz, Bakuła???), no ale niektóre taką decyzją robię dużą przysługę ludzkości.;) Dobrze, że nie jestem gwiazdą (ani "gwiazdą"), bo jeszcze jakaś bolgerka skomentowałaby fakt, że do dzieci mi niespieszno.;)
No to wracam do kuracji lekturowej.:)

wtorek, 22 stycznia 2013

Jeżycjada again

Jak to często u mnie bywa, znów podjęłam działania wbrew wszelkiej kolejności i po ostatniej w serii "McDusi" sięgnęłam po oznaczoną numerem jeden "Szóstą klepkę". Dziś rano, w pieleszach domowego ogniska, wyspana i zrelaksowana (wszak szychta dziś krótka i po południu, co nie znaczy, że nie zdążyłam się wkurzyć w tym przybytku soli ziemi naszej) dokończyłam "Szóstą klepkę". Aż dreszcz emocji mną wstrząsnął i zaśmiałam się na głos, kiedy w końcowych scenach Celestyna i Jerzy Hajduk przypieczętowali swój młodzieńczy związek rozmową na karteczki prowadzoną za pomocą koszyka spuszczanego przez okno. I nie tam żadne fejzbuki, skejpy i ememesy z gołymi cyckami. Po prostu koszyczek, sznureczek, karteczka, długopis i zwykłe, proste, piękne słowa. A w tle, ponoć szary, PRL...
Ach, młodości, młodości... Mogłabyś wrócić.:) Mogłabym jeszcze kiedyś choć przez chwilę poczuć się taką wyjętą z Musierowicz Celestyną Żak, zadurzoną w swoim klasowym Jerzym Hajduku...
Cóż...latka, latka...;)

niedziela, 20 stycznia 2013

piątek, 11 stycznia 2013

Poleca Magda Gessler :)

I ja też. A rzecz będzie o serze camembert zapiekanym z rukolą. Przepis podpatrzony wczoraj w programie kulinarnym. W oryginalnym wydaniu należy rozkroić ser na pół, na dwa równe krążki, ułożyć pleśnią do dołu na blasze i zapiekać 15-20 minut w piekarniku nagrzanym do 180 stopni. W tym czasie należy pokroić pomidorki koktajlowe. Po zapieczeniu sera, układa się go na wyłożonej rukoli i szczypiorku.
Ja ten przepis trochę zmodyfikowałam, dostosowując go do mojego lenistwa i stopnia głodu.;) Nie pokusiłam się o robienie sosu winegret, wykorzystałam gotowy francuski - winegret, z torebeczki. Ser zapiekałam nie dłużej niż 10 minut. Nie miałam też "na stanie" rukoli i szczypiorku, toteż po prostu zapiekłam ser, pokroiłam pomidorki koktajlowe i wymieszałam z sosem, a potem wyłożyłam je na ser. Tym sposobem moja potrawa jest bardziej czerwona niż zielona, bo pomidorki odgrywają jakby ważniejszą rolę. Smakowało i wygląda niebrzydko:





środa, 9 stycznia 2013

Szczyt niechciejstwa

Środa, najwcześniejszy z wczesnych dyżurów.
K: Jejjkuuuuuuuuu, jak mi się nie chce!!! A tu znowu jakieś papiery!
J: A, daj spokój, mi się tak nie chce, że nawet nie chce mi się już wkurzać!
;)


piątek, 4 stycznia 2013

Jeżycjadowa "McDusia"


Chyba najlepsza z ostatnio przeczytanych.:) Już tytuł mi się podobał, więc połknęłam w tydzień. Przy tytule pozostając - jest skrótem od McDonaldusia, czyli pseudonimu, którym Magdę (córkę Kreski) nazywała Ida Borejko ze względu na bujniejsze kształty dziewczyny i jej upodobanie do chipsów i fast-foodów.
Ech...cóż napisać? Mam wrażenie, że stoję przed solidnym pomnikiem polskiej literatury nie tylko młodzieżowej, który mam ocenić.:) Będę w tym chyba niemiarodajna, bo zabieram się za serię od końca. Zanim jednak dopadłam "McDusię", poczytałam kilka recenzji. W większości pozytywne, choć powtarzał się zarzut, że to już nie ta sama Jeżycjada, że to już nie ten sam świat, nie te same czasy, nie to życie, co wydania z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Współczesność miała nie wychodzić tu na plus. I z tym się właściwie zgodzę, bo nijak mi nie pasowało, że XXI wiek wtargnął na Roosvelta.;) Z tym że według mnie, on tam wcale nie wtargnął. Albo wtargnął, ale ja wciąż o tym zapominałam. Poza dzwoniącymi komórkami, laptopem babci Mili i pen-drivem, którego Józinek ma podarować Agacie Janickiej, nic nie przypominało mi o naszej epoce. Ciągle miałam wrażenie, że akcja jest osadzona gdzieś u kresu lat osiemdziesiątych. Choć wcześniejsze Jeżycjady czytałam wyrywkowo i tak są one dla mnie przytwierdzone do minionego wieku. Absolutnym tego potwierdzeniem jest kreacja Ignacego Grzegorza - licealisty nijak mającego się do stereotypu młodzieży XXI wieku. Ignaś jest mocno osadzony w świecie poezji i filozofii, żyje literaturą, pisze sonety i mocno wzburzają go postawy antyksiążkowe. Może jeszcze nie miałam szczęście spotkać autentycznego Ignasia, ale póki co - takich uczniów nie znam, a trochę młodzieży jednak przewija się przez moją "karierę".;) Podobnie jest zresztą z okołogimnazjalną Łusią, która na tablicy nad biurkiem wiesza poprawne formy odmiany trudniejszych wyrazów i inspirujące cytaty, a jej autorytetem jest polonista Adam i to naprawdę tylko i wyłącznie z pobudek intelektualnych.
 I gdzież tu współczesność?!;)
Miałam także trudność z wyobrażeniem sobie Gabrysi jaki statecznej pani doktor na uniwersytecie, wciąż jawiła się w mojej wyobraźni jako młoda dziewczyna około trzydziestki, a to już przecież babcia!
Szkoda, że Maciek i Kreska zakotwiczyli we Francji i nie uświadczysz ich obecności w "McDusi". "Opium w rosole" kończyło się, gdy byli w liceum. Szkoda też, że to pierwsza Jeżycjada bez profesora Dmuchawca.
Ponadto, jak zawsze na Roosvelta, ciepła atmosfera, dużo rodzinnej miłości i dom otwarty dla wszystkich. Słodko, ale nie brak życiowego dziegciu. Czyta się świetnie, tym bardziej, że akcja rozgrywa się dokładnie w okresie przerwy bożonarodzeniowej i kończy wraz z rozpoczęciem Nowego Roku, więc zaopatrzyłam się w "McDusię" w idealnym momencie.:) Polecam gorąco, najlepiej od "Małomównego i rodziny", na którego zaczynam polowanie.Czytam serię od początku, ale też czekam niecierpliwie na "Wnuczkę do orzechów" i apeluję do pani Małgorzaty Musierowicz, żeby nawet nie próbowała uśmiercać tam dziadków Borejko! Lepiej, żeby ich sylwestrowe podsumowanie na poddaszu pozostało tylko podsumowaniem minionego roku.:)

Eliza Sarnacka-Mahoney "Dom naszych marzeń"






Kolejna książka z paczki przysłanej z M. Tytuł wskazywałby na to, że mamy do czynienia z opowieścią o losach wielopokoleniowej rodziny zamieszkującej dom w stylu wiśniowego, malinowego, jagodowego czy też jeżynowego dworku. Szybko jednak okazało się, że tytuł nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, a dom z marzeń wcale nie jest domem z marzeń i nie ma nic wspólnego z owocowymi dworkami.
Ta książka chyba ustawiła się w złym miejscu mojej czytelniczej kolejki, bo zaraz po, nomen omen, "Wiśniowym Dworku" z licznymi i szybkimi wydarzeniami. Tu miałam wrażenie kompletnego zastoju akcji. Innymi słowy, ciągle wydawało mi się, że nic się nie dzieje, że ciągle czekam na zawiązanie akcji, która zawiązała się jakby na końcu tylko po to, żeby za chwilę w miarę szczęśliwie się rozwiązać. Miałam wrażenie ciągłego stania w miejscu, ewentualnie - wkroczenia w przypadkowy moment czyjegoś życia i uczestniczenia w nim przez chwilę. Uczestniczenie to nie było jednak wielką przygodą, raczej codziennym borykaniem się ze złośliwościami losu typu zepsuł się samochód, mąż w delegacji, teściowa zaborcza, dzieci rozrabiają, a przyjaciółka w szpitalu. A na końcu z tej stagnacji wyłania się trochę umiarkowanie szczęśliwych zakończeń. Rzec by można - w miarę spokojnie i nie jest to negatywna ocena, bo czytało się nieźle, choć wkurzała mnie momentami barokowo-współczesna sałatka językowa, napchana długimi zwrotami, które z założenia chyba miały śmieszyć. Dla mnie była to sałatka trochę przeterminowana, bo już nie do końca śmieszna, ale jeszcze "dająca radę". Ot, taki  nieco wyświechtany żart, w którym jednak dało się wyczuć lekkość pióra. Z całej tej mieszanki wyłapałam kilka fajnych tekstów i sytuacji, które zaznaczyłam brzydkim sposobem - poprzez zagięcie kartki (dolej, górne czasem robią za zakładkę, jak E. nie doda do książki jakiejś ulotki reklamowej;))

Krążyliśmy po nieznanej okolicy, atmosfera w samochodzie więdła, bezpożytecznie traciliśmy czas. 
- Jeżeli się zatrzymasz, zapytam o drogę - wsadziłam kij w mrowisko.
- Jeżeli się zatrzymam, to będzie dopiero w domu - Mąż odgryzł kawał kija i połknął w całości.
Facet, który traci drogę, traci poczucie humoru. Ten, któremu się dodatkowo zwróci na ten fakt uwagę, traci ochotę do życia w ogóle. Facet prędzej wprowadzi auto w szerokie morze , dodając przy tym gazu, niż zatrzyma się obok mijanego na plaży rybaka i poprosi o wskazówki dojazdu w Bieszczady.:)


W naszym garażu przez noc pojawiło się pudło wielkości lodówki. Zapytałam Męża, czy to komputer, czy rakieta kosmiczna, którą po drugiej turze wyborów prezydenckich wystrzelimy się do galaktyki Andromeda. 
- To prezent dla ciebie - uśmiechnął się, a mnie oblazła gęsia skórka.
Nie, niemożliwe! Niemożliwe czasami naprawdę jest niemożliwe, nawet Agacie Christie nie udałoby się wykombinować takiego zbiegu okoliczności z kawałków dostępnych w tej czasoprzestrzeni puzzli.
- Tyle czasu marudziłaś, że nigdy nie masz wystarczająco ciepłej wody, to kupiłem nowy bojler. - Mąż objął mnie w pasie i pocałował w czoło.
Oto szczyt romantyzmu, jakiego doświadcza kobieta na krawędzi wieku średniego w Domu Marzeń z dwójką potomstwa. Patelni dyskretny blask, pieluchy słodka woń, dzieci uroczy wrzask i męża nad bojlerem skroń. 
I ratuj się kto może!


- Nie lubię chłopaków - oświadczyła, gdy tylko klapnęłyśmy na krzesła.
- Tak? A konkretnie dlaczego?
Trochę wcześnie zaczyna, ale dzisiaj dzieci ze wszystkim są do przodu.
- Bo myślą, że wszystko wiedzą najlepiej. A potem trzeba po nich wyklejanki poprawiać.
:)

Słowem - przeczytać można.



Katarzyna Michalak "Wiśniowy dworek"


"Wiśniowy dworek" należy do grupy książek, które nabyłam po tym, jak pani S. uświadomiła mi (i przypomniała), że poza moim ulubionym sklepem na E. istnieje też inny na M., który ona ma blisko i który ma całkiem fajne oferty w internecie. Długo nie czekałam. Zasiadłam, poczytałam, poszukałam, zamówiłam, zapłaciłam. Przysłali. Zaczęłam czytać. Okazało się, że warto. Nie będę wdawała się w szczegóły, bo dzieje się szybko i tak dużo, że mogłabym zdradzić istotne informacje. Lektura skierowana raczej do kobiet, toteż wydawało mi się, że to kolejna z serii tych przewidywalnych, które dobrze się skończą. Szybko okazało się, że byłam w błędzie. Książka okazała się zaskakująca do tego stopnia, że momentami denerwowała mnie tym, że nie wiem, co będzie dalej i najchętniej bym się od niej nie odrywała, a powinnam się już oderwać (obowiązki, obowiązki!) Czekałam na chwilę, w której okaże się, że tak, miałam rację i teraz to już wiem, co będzie dalej. Wydawało mi się nawet przez moment, że właśnie ona nastąpiło i teraz to wiadomo, bo to taka swoista "Ania czy Mania" dwadzieścia pięć lat później. Wtedy też nie miałam racji.
Lektura wciągająca i zaskakująca. Lżejsza niż cięższa, ale nie za lekka i wcale nie tak sielankowa, jak zapowiadałbym tytuł. Kto tak lubi - może przeczytać. Ja polecam.:)

czwartek, 3 stycznia 2013

Braterska diagnoza

Postawiona po tym, jak mówiłam "słuchaj", a tenże usłyszał "na słupku":
"U Ciebie to już choroba zawodowa - jak ktoś nie usłyszy albo chce, żebyś kilka razy powtórzyła, to od razu krzyczysz!"

Sygnał!Czerwone! Trzeba się pilnować!!!

środa, 2 stycznia 2013

Tabula rasa

Wypełniajmy więc białe karty 2013 roku samymi pozytywnymi wydarzeniami.:) Na przykład zbliżającym się weekendem.;) Taki tydzień, to ja lubię!

Samych pozytywności w Nowym Roku!