Mój obecny układ tygodnia jest zgoła interesujący - na poniedziałek nie warto brać rozpędu,bo to czysta formalność. Ot, taka poweekendowa przebieżka na 60 metrów, bo nim skończy się poniedziałek, zaczyna się taki niby piątek, tylko lepszy,bo nie trzeba sprzątać w tą niby - sobotę.;) Wtorek - wiadomo.Środa taki maratonik, ale szybko mija, a potem czuć już tylko coraz intensywniejszy powiew kochanego piątku. Właściwie zanim tydzień się zacznie, to już się kończy - jeszcze wczoraj był początek tygodnia, a teraz już w sumie ma się ku końcowi... Czas po prostu zapiernicza... I to trochę przerażające.
Ale teraz cieszę się, że gorsza część środy minęła i na horyzoncie widać miły dla oka obraz kolejnego weekendu:) Mam nadzieję, że miły dla oka - wszak nie chwal dnia...
:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz