O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

wtorek, 31 lipca 2012

"Choć nie zawsze...

...szczęście lepszym sprzyja, taki los, każdy wie, że przecież to jest sport, karta zawsze się odwraca i nadzieja trwa, trzymaj kciuki za drużynę..."
:)

Btw - minus dla autora bloga za brak konsekwencji w nadrabianiu blogowych zaległości ( recenazja "Non fiction", po drodze już trzy inne książki + 2 przepisy kulinarne) i za ogólny brak konsekwencji również. To moja bardzo duża wada, która nie sprzyja sukcesom na żadnej płaszczyźnie.:/ Ale dla równowagi duży plus za samodzielną wizytę na stacji diagnostycznej w celu zdiagnozowania przyczyn tajemniczego pukania z prawej strony bordowej błyskawicy. Muszę dodawać, że akurat podczas oględzin miłych panów specjalistów pukanie ustało???? :]

I znów pyza została sama... ze swoim tajemniczym pukaniem, które pojawia się i znika.:) Ostatecznie diagnoza brzmi "zdrowy", a skoro tak to panowie specjaliści nic ze mnie nie zdarli (o opłatach mówię, rzecz jasna, bo co by mieli zdzierać!) także na plus.:)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Kevin sam w domu

Znowu:/ Po trzech tygodniach ogólnego tłoku remontowo - towarzyskiego znów siedzę sama w domu. Nie pociesza mnie nawet fakt posiadania umytej podłogi,heh. Jakoś moje uwielbienie do ciszy i spokoju opuściło moje gniazdo, chyba 3 tygodnie stanowczo mi wystarczyły. Może to i dobrze, bo chwilami naprawdę martwiłam się tym, że dziczeję. Ale nie dziczeję, bo choć rodzenie dzieci nadal mnie nie przekonuje, to towarzystwo dwóch kreatywnych młodzieńców bardzo mi służyło.:) A teraz samotny poniedziałek po udanym tygodniu. Mam nadzieję, że i przed udanym tygodniem, mimo tego, że zostałam sama ze swoim spaghetti.;) Na szczęście za chwilę wraca rodzony mąż. Co dwie głowy to nie cztery niestety, ale i co dwie, to nie jedna.;) Tylko jak tu oglądać siatkówkę w pojedynkę? 

:)

niedziela, 29 lipca 2012

Wina i igrzysk:)

Zadośćuczynieniem za moją długotrwałą olimpijską nieświadomość niech będzie fakt, że ceremonię otwarcia obejrzałam od samiutkiego początku do samiutkiego końca. Chyba pierwszy raz w życiu. Moją motywacją było nie tylko rzeczone zadośćuczynienie, ale też fakt, że miałam ku temu towarzystwo, no i wiodła mną nieodparta ochota zobaczenia naszych przystojnych siatkarzy.;);) 
No i oglądam - co się da, na co mam ochotę, czas i to, co mi się szczególnie podoba. Albo to, co mi się po prostu akurat włączy.
Wracając do piątkowej nocy, na plus: królowa, Craig, Atkinson, umiejętne i pomysłowe połączenie elementów historii i kultury, olimpijski znicz oraz Igła wyłowiony na sekund kilka spośród tłumu;), na minus - dłuuuuuuuuuuuuuugość, Beckham jak dla mnie obojętnie.;)

Trzymamy kciuki:)

środa, 25 lipca 2012

Jedziemy na wycieczkę:)

I już wróciliśmy. Wyprawa szlakiem starych czasów w młodym towarzystwie zaliczona do udanych. Nabiliśmy sporo kilometrów, ale było warto. Pogoda w sam raz.:)
Ech, łezka w oku się trochę kręci, jak się znów spaceruje uliczkami, na których zdarło się niejedną parę butów,hehe. 5 lat, duuuuuuuuuuuuuuużo wspomnień i mnóstwo zmian,mniej lub bardziej udanych. No i naturalnie rzut oka na miejsce mojej doczesnej edukacji, dzięki któremu średnio co pół roku szukam pracy:]
Tak czy siak, było fajnie. Brakło czasu na moje sałatki, ale nogi tak już mi wychodziły z..., że szczerze nie miałam ochoty na doczłapanie się do Pizza H.;) No i dobrze - trzeba sobie zostawić coś na następny raz:)

środa, 18 lipca 2012

Trochę o... szyciu:)

Myślę, że warto o tym wspomnieć. Ale po kolei. Mam w rodzinie ( no tak - od kilku miesięcy to już oficjalna nazwa:)) pewnego Dinozaura (osobistego!), z którym trzymam sztamę ( chyba mogę to tak ująć?:)) Trudno w zasadzie określić czy jesteśmy z jednego pokolenia czy z różnych, w każdym razie mamy kilka wspólnych płaszczyzn, na których pozytywnie się nakręcamy (tak też to chyba można ująć?;)) No i jedną z tychże płaszczyzn, którymi zostałam pozytywnie zarażona jest ostatnio... szycie igłą i wszystko, co tą igłą szyte.;) Jak bum cyk cyk - ja naprawdę na początku myślałam, że to jakiś poradnik dla początkujących krawców!!! Głupiam, wiem,ale szczęśliwie mnie oświecono. A wystarczyło tylko...kliknąć link i obejrzeć. Tak też zrobiłam i tak też wciągnęłam się w życie naszych siatkarzy, widziane okiem libero naszej reprezentacji (tak, mniej więcej wiem już kto to jest "libero" w siatkówce;))
Na zły nastrój jak znalazł, naprawdę polecam - zwłaszcza szanownym koleżankom - choćby dlatego, że jest na czym...że tak powiem...ekhhhmmmm... zawiesić oko;)

Nie potrafię grać w siatkę, pewnie już nigdy się nie nauczę ( choć nie upieram się ), ale muszę przyznać, że to ładny sport. W moim estetycznym worku znalazłby się razem ze skokami narciarskimi, tenisem, może trochę lekkoatletyki do tego? Heh - chyba po prostu lubię, jak się coś od ziemi odbija;) Oczywiście piszę z perspektywy biernego obserwatora, który i tak nie zawsze ogląda. No,chyba nikt nie podejrzewał, że uprawiam skoki narciarskie! Ze względu na baaaardzo niekorzystny współczynnik wagi do wzrostu szybciej jestem w stanie jednak ogarnąć siatkówkę, niż unieść się nad bulą!:D

Żarty żartami, ale "Igłą szyte, czyli jak uszyć siatkówkę na miarę" szczerze polecam. Dobra zabawa, dużo śmiech i dystansu do świata, "złotych myśli" co niemiara, a do tego pot, krew i łzy - od razy chcę się być aktywnym i rozruszać swoją małą siłownię.
No to...idę rozruszać!:)

poniedziałek, 16 lipca 2012

I brum,brum,brum...

"jedziemy,jedziemy do przodu, nie patrząc na nic,euforia, w głośnikach muzyka bum! jak dynamit!"

No, praaaawie tak było, ale nie do końca. Fakt - jechaliśmy do przodu, z radyjka coś się sączyło, patrzyłam na wszystko,choć z perspektywy pasażera, swoim nawiedzonym okiem kierowcy. A jednak...
Zatrzymaliśmy się, żeby ustąpić pierwszeństwa i poczułam tylko plum i niezłe szarpnięcie. Z niedowierzaniem walnęłam: "Dupnął w nas????!!!" i wyskoczyłam z auta. Z tyłu nic, pan w wozie z półki o 3 piętra wyższej niż    
nasze głupawo się uśmiecha i pokazuje, żebyśmy zjechali na bok. No to zjechaliśmy, niemiło się do niego odezwałam jeszcze zanim wysiadł z auta,toteż od razu zaczął od przeprosin;) Wstrząs był nie lada, a co się okazało - ani na naszym, ani na jego aucie nie ma śladu uderzenia!!! Jak dla mnie istny cud! Ale stan przedzawałowy i głębokożołądkowobiegunkowy miałam:/

Całe szczęście, że tak się skończyło. Jak zobaczyłam, że moja błyskawica ma nienaruszony tył, to od razu pomyślałam sobie o kochanej M., która na studiach zapisywała się na te same fakultety, co ja, bo to na pewno dobry wybór i nie będą sprawdzali obecności, potem o jednej pani dr, która na naszych fakultetach sprawdzała obecność i po dwóch tygodniach miała wypadek na nartach, co zmusiło nas do przepisania się do innej pani dr, która ani myślała sprawdzać, potem o pewnym panu dr, który dzień przed egzaminem zniknął nie wiedzieć gdzie, w skutek czego dopuszczono nas do egzaminu, choć nie wszyscy zaliczyli ćwiczenia,a sam egzamin był pro forma, a potem jeszcze o pani promotor, która jakoś w kwietniu przed obroną zniknęła na parę tygodni, no i o kilku innych tym podobnych przypadłościach w moim życiu...

Ten, co nade mną czuwa jest naprawdę niesamowity...
Kiedyś będę się smażyć w piekle za to wszystko, co mi się w ziemskim życiu...upiekło!

Jak to skwitował mąż: "Przynajmniej wiemy, że mamy twardą d...";)

piątek, 13 lipca 2012

O pięknych starych i złych nowych

Jeszcze raz dzisiaj, bo naprawdę już od dwóch postów jest 13. lipca. Jeszcze jeden cytat, który mówi o tym, jak to pięknie było kiedyś i jak brzydko jest dziś - tym razem pochodzi z...serialu!

Mama studiowała polonistykę w czasach, kiedy nie było komórek, kablówek, laptopów, śmoków i tych wszystkich... Ludzie mieli czas, żeby czytać i żeby myśleć...

I chyba coś w tym jest...

Wiem, że nadużywam wielokropków (ach, taka jestem niedopowiedziana) i przez te morały rysuję się tu czasem jak stara panna na bujanym fotelu, w dodatku z najbardziej leniwej grupy zawodowej, w dodatku z siwym koczkiem na głowie, spoglądająca groźnie spod okularów na wszystkie dzieci, która oprócz czytania książek i wypisywania z nich dyrdymałów, zajmuje się jeszcze przecieraniem podłogi i okien regularnie co 17 minut!:)

Jakby kto nie wiedział - nie mam bujanego fotela, pedagogiem bywam z doskoku, dzieci toleruję, choć swoich nie chcę póki co, okulary noszę ciemne, zazwyczaj podczas wypraw nordicowych i w samochodzie, podłogę przecieram może i codziennie (jak trzeba), nie mam siwego koczka - dziś idę do fryzjera z wielką ochota na jakąś małą awangardę, a okna naprawdę ostatnio były myte na Wielkanoc!!!
:)))

"Gwałt niech się gwałtem odciska, rzekła dupa do mrowiska"

Lecz nie o gwałtach rzecz będzie. To tylko punkt wyjścia do pisania o pewnej sprawie istotnej w książce, którą mam "na tapecie". Nie piszę, że rozważania, bo to za dużo powiedziane, ot kilka cytatów o tym, o czym bardzo często rozmawiamy i co obserwujemy wokół siebie.

Maniery... umierają właśnie z pokoleniem mojego ojca, z pokoleniem Skaldów, z Gieniem. Nie ma kindersztuby, nie ma uświadamiania dziecku od lat najwcześniejszych, że nie jest pępkiem świata, że trzeba umieć żyć w społeczeństwie tak, żeby sobie nawzajem nie przeszkadzać, a przynajmniej starać się o to. Że skoro nam przeszkadza hałas i chamstwo, należy zachowywać się dyskretnie. Dzisiaj jest czas łokci i siły przebicia, którą wielu z nas utożsamia z delikatnością Kaliguli albo walca drogowego. Schamieliśmy strasznie. Ten proces odbywa się niezauważalnie, ciągle postępująco! Może dlatego, że istnieje na to ciche przyzwolenie nas, osób na tyle dyskretnych, że nie umiemy z równym tupetem reagować wedle recepty Kofty ( a recepta rzeczona znajduje się w tytule mojego posta).
Piękna inteligencja nam teraz rośnie, niby to umie jeść nożem, widelcem, pałeczkami nawet, a słoma z butów się sypie, bo frak, jak mówi Gieniu, dobrze leży dopiero w czwartym pokoleniu.


Bohaterka wspomina żartobliwie i o tym, że już Barbara Niechcic w "Nocach i dniach" wołała: Jak wyście schamieli! Cóż by teraz powiedziała biedna kobiecina...

Kto jest bez winy, niechaj pierwszy rzuci... Ale kto się nie zgadza, też niech rzuci...


What's a beautiful morning!

Jak to śpiewa kochany mój Kamil B. ze swoim SGM. :) Wprawdzie nie ma - jak w tekście "Jamaican Trip" - tu i teraz "sitting with my friends and smoking", ale "watching blue sky" przez umyte (!!!:)))!!!) okna jak najbardziej.
Poranek inny niż zwykle.
Generalnie położyłam się spać z leksza wkurw...ekhmmm, toteż spałam kiepsko. Około 4-ej dałam sobie więc spokój, a że było już dość jasno, zabrałam się za "Lilkę" Kalicińskiej, którą urodzinowo sprezentowały mi M. z E., w porozumieniu i spisku zainicjowanym przez A.:) <3 Jakoś tak do 50-ej strony brnęłam przez książkę trochę jak przez krajobraz po ulewie - raz rześko i płynnie, chwilami jakby w większym błocie, a wszystko przez liczne retrospekcje w tekście. Ale właśnie dziś rano jakoś załapałam ideę tej książki i idzie jak po maśle, sama przyjemność! 
Lubię czytać o takiej dziwnej porze. W domu spokój, za oknem spokój, wokół porządek, umyte okna, umyta podłoga (no co,każdy ma swoje zboczenia!), nie trzeba wstawać do pracy...czego chcieć więcej?
"Lilka" - choć do końca daleko i bardzo jestem ciekawa, jak to się wszystko potoczy - tak mnie zainspirowała, że poczułam potrzebę uzewnętrznienia się, no i jestem. Z kubkiem gorącej i obrzydliwie niedietetycznie słodkiej kawy rozpuszczalnej z dużą ilością mleka, której też z reguły nie pijam, aczkolwiek bywa.
Retrospekcje, które jeszcze w niedzielę sprawiały, że mówiłam, iż czyta się fajnie, ale jeszcze mną nie telepło (dobra,trochę brzydszego słowa użyłam), dziś, na świeży umysł, okazały się bajecznym balsamem dla mojego umysłu i mojej duszy. Pewnie dlatego, że wspomnienia bohaterki przeniosły mnie w świat PRLu, którym się ostatnio interesuję, ale też dlatego, że ma dusza utęskniona przeniosła się "do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych (...) do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem". :) Akurat dziś czytałam obszerne fragmenty wspomnień z wakacji na wsi, ale nie na takiej kombajnowo - traktorowej, tylko takiej słodkiej z wieeeelkim domem, jeszcze większym ogrodem, winogronem przy wejściu, różnymi odmianami jabłek i śliwek, kwiatkami, rabatkami,gościnnymi gospodarzami, różnymi pamiątkami w różnych miejscach i taką mega swojskością i naturalnością. I jak tak czytałam, to stanął mi przed oczami pewien cudowny dom z duszą, zwany też domem nad rozlewiskiem, w pewnej dzielnicy na S. w mieście na K.:) Tak, tam zdecydowanie można robić ekranizacje Kalicińskiej.:)
No i ta aronióweczka, mmmmmmmmmmmm!!! Nie chcę pomylić, ale to chyba była aroniówka, nie jarzębiaczek. W każdym razie pieruńsko pyszne to było!:)

I w taki sielski sposób, przy dobrej książce i kubku gorącej kawy rozpoczął się piątek 13 - ego...

PS: Nie dajcie się zwieść godzinie pod postem - jest 7:10.:)
PS2:Tak, wiem, że wisi gdzieś jeszcze obiecana recenzja "Macierzyństwa non fiction" i kilka fotek, które sama sobie obiecałam tu wrzucić.


poniedziałek, 9 lipca 2012

Skończ waść,wstydu oszczędź!

A wstyd wielki, oj wielki, wielki... Tak wielki, że aż wstyd się przyznawać :/

Demonem sportu nigdy nie byłam - to fakt, co zresztą niestety widać po mnie na rzut oka pierwszy, a nawet i bez rzutu oka widać. Zestawienie 90 - 60 - 90 nigdy w życiu nie wystąpiło u mnie jednocześnie,hehe;) Cóż, bywa...;) Ale na pewno nie można mi zarzucić, że sport jest w moim życiu nieobecny, bo tak teoretyczne, jak i praktyczne jego zrywy zdarzały mi się i wciąż się zdarzają. Słowem - nie jestem takim całkiem sportowym niedorajdą. Może i długo nie rozumiałam, o co chodzi w spalonym, ale za to już w podstawówce czytywałam sportowe czasopisma, w szóstej klasie (albo i wcześniej) wiedziałam, kto to jest Marek Citko i z czym się je Wisłę Kraków, Legię Warszawa i Widzew Łódź. Wiedziałam nawet, kto to jest Jacek Zieliński, za co koledzy chwalili mnie jeszcze na studiach.;)W podstawówce też zaczęły się moje domowe seanse gimnastyczne, podczas których naprawdę wylewałam siódme poty, brzuszki i półbrzuszki były dla mnie małym piwkiem (daj Boże,żeby te czasy wróciły). Potem była teoria skoków narciarskich (tu akurat byłam mało oryginalna, ale oglądałam nawet nocne zawody w Japonii!). Plakat naszej kadry wisiał nad moim łóżkiem aż do remontu mojego pokoju, a była to klasa maturalna! Jakoś podczas wakacji w okresie gimnazjum zaczęły się codzienne, naprawdę regularne i dosyć długie rowerowe wycieczki, po 12 - 15 km dziennie, potem dochodziło do tego też bieganie. Wart wspomnienia, bo i miły, jest nasz studencki epizod z badmintonem, no a rok temu pojawił się nordic walking, potem orbitrek. I nie będę kłamać, że odbywa się to wszystko arcyregularnie, ale staram się bardzo, żeby kilka razy w tygodniu ruszyć dupsko. Nie powiem - jak już je ruszę, to dalej jest całkiem fajnie, bo w gruncie rzeczy naprawdę lubię zakwasy, pot, krew i łzy itp.;) Wtedy mam poczucie, że zrobiłam coś dobrego!
Istotne wydarzenie sportowe też nie zawsze oglądam, ale zawsze o nich wiem. Dlatego wielkim szokiem i wstydem jest dla mnie fakt, że w tym roku są...Igrzyska Olimpijskie!!! Dowiedziałam się o tym dopiero dzisiaj:/:/:/

Skaza na życiorysie:/
A to wszystko przez szkołę! To był taki sam rok, jak pierwsza połowa 2010, wtedy, kiedy się broniłyśmy. Wtedy też przegapiłam wiosnę, rozkwitanie bzu, czereśnie i młode ziemniaczki:/ W tym roku miałam to samo, tylko że o mały włos przegapiłabym jeszcze Igrzyska Olimpijskie...
Jedenaste kolejny raz: uczestniczyć w sportowym i kulturalnym życiu kraju i regionu!:)

PS: Aktem odkupienia niech będzie fakt, że za 3 dni pod moim domem przejeżdża Tour de Pologne, o czym wiem jakoś od marca.:)

piątek, 6 lipca 2012

Z serii "Muszę to zapisać"

Kabaret taki jeden. Jakaś niby redakcja czy cuś, rzecz ma się o tym, w jakie sposób przyszli mężowie poderwali swoje żony albo o pierwszych słowach po nocy poślubnej, coś w ten deseń. Prowadzący niby czyta listy, które przyszły do redakcji:

"Pierwsze słowa, jakie skierował do mnie mąż po nocy poślubnej to: "Daj ać, ja pobruszę, a ty poczywaj."
Proszę Państwa, to już było małżeństwo z pewnym stażem, prawda...

Ło rany, ale się uśmiałam!!! Popieprzona filolożka!:D

Refleksje upalne

Choć z upałem nic wspólnego nie mające... a może...bo jednak robi mi się jeszcze bardziej gorąco jak w telewizorze moim dziewczyneczka lat 18 opowiada, że pierwszy raz to ona zdradziła swojego chłopaka jak miała 13 lat!!!!!!!!! K*&#$a mać, ja mam 26 lat i jakem żywa nikogo nie zdradziłam!
Będzie koniec świata i to bynajmniej nie z powodu mojej wierności...

Urodzinującym życzymy WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO:):*

środa, 4 lipca 2012

26

Czyli po prostu 18 + VAT :)

Planowane świętowanie poprzez nicnierobienie zaczęło mi się nudzić tak około 13-ej. To trzeba leczyć!

:)

poniedziałek, 2 lipca 2012

"Nad życie"

Pseudo rabatka wyplewiona, wieczór poza domem, a więc postanowienie o aktywnych wakacjach się realizuje.:)

Film polecam każdemu, wiecznym malkontentom szczególnie, bo to jeden z tych, który uświadamia, że ani zarośnięta czy wyplewiona rabatka, ani zadowolony lub niezadowolony dyrektor, dobrze czy źle wypełniony dziennik, ani umyta czy nieumyta podłoga, ani nawet to, czy we wrześniu będzie 7, 9 czy 11 godzin nie jest w życiu najważniejsze, a nawet w ogóle nie jest ważne...
Ten scenariusz - napisany zresztą przez samo życie - jest jak kubeł zimnej wody, którym każdy z nas od czasu do czasu powinien zostać potraktowany.
Cieszmy się tym, co mamy, bo póki jesteśmy zdrowi, ze wszystkim damy sobie radę.

Pierwszy raz w życiu byłam w kinie z kimś, kto płakał więcej niż ja!!!!:)

Syndrom woła odczepionego od pługa

Syndrom ów został mi zaprezentowany chyba na 3 roku studiów, kiedyż to okazało się, że po raz pierwszy zaliczyłam całą sesję w pierwszym terminie i... w zasadzie nie wiadomo, co z tym wszystkim począć. Jak dziś pamiętam, że napisałam smsa do szanownej najdroższej M., że jakoś dziwnie tak nic nie "musieć" robić, a rzeczona kochana M. odpisała mi na to,że nic to,bo jak się woła od pługa odczepi, to na początku też czuje się zdezorientowany!:D No i takim wołem znów się dziś poczułam. Pierwszy oficjalnie wakacyjny poniedziałkowy poranek nie był wyjątkowy, gdyż trzeba było wstać do szkoły na ósmą. Tak, tak - kontrola papierków, a jakże! No i oczywiście niechętnie, niechętnie, tu pani ma źle, tu pani skreśli, tu podpisze,tu też skreślić, skreślone? to podpisać, data, hmmm... co by tu jeszcze, to pani stanie jeszcze raz do kolejki i przyjdzie jak przekreśli ;] No comment.
Jak poskreślałam i popodopisywałam co trzeba - była 10:30, jak na pracę, której aktualnie nie mam, to uznałam, że i tak długo tu jestem i poszłam. No właśnie - fajnie, że można iść, tylko gdzie tu iść?! Do domu?I    co ja będę sama w domu robiła od przedpołudnia? Nie chce mi się tych okien myć;/ To ja może zakupy zrobię? No to zrobiłam - poszłam do marketu na E, kupiłam 3 rzeczy, ale nie mieli precelków ani obwarzanków, więc uznałam, że pójdę do marketu na K, też nie mieli precelków ani obwarzanek, ale kupiłam 5 innych rzeczy. No i wróciłam do domu, choć nadal nie wiem, co mam robić. Nie żeby nie było co,ale przecież... mam wakacje, to może jakoś odpocząć?Tylko jak? Ja nie umiem odpoczywać?!!!!!!!!!!!!!
Pewnie wszelkie ciekawe metody odpoczynku przyjdą mi do głowy pod koniec sierpnia. ;]

A póki jeszcze czuję na sobie brzemię odczepionego pługa, to ja może zacznę odpoczynek od wyplewienia swojej pseudo rabatki, bo szlag jasny mnie trafia, jak tam co tydzień wyrastają nowe chaszcze.