O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

poniedziałek, 22 grudnia 2014

A Ty którym typem jesteś? ;)

Jeżeli jest się na diecie, ale takiej serio serio, to nie ma innego wyjścia, jak tylko się z dietą i nowym stylem życia zaprzyjaźnić, bo sukces można odnieść tylko wtedy, kiedy idzie się ręka w rękę. Tak też właśnie staram się do tego podchodzić i traktować moją dietę jak sprzymierzeńca i przyjaciela, z którego czasem mogę się pośmiać i pożartować. :) A w zasadzie to mogę się pośmiać z siebie na diecie. I właśnie po dzisiejszej serii ćwiczeń z paniami z internetu, innymi niż słynna pani Ewa, trafiłam na taki filmik:


No więc którym typem jestem? Hmmm... po pierwsze na siłownię póki co nie chadzam, bo jej namiastkę mam w domu plus internet plus pomysłowość. Nie odrzucam jednak takiej możliwości w niedalekich czasach, tak za parę kilo.;) Po drugie, wolę raczej ćwiczyć sama, więc typ nr 3 odpada. Choć mając w pamięci wyprawy nordicowe z A., na których systematycznie obgady... to znaczy omawiałyśmy różnie sprawy i różnych ludzi ;), także i typ 3 należy brać pod uwagę. Typ numer 2 też nie do końca mi obcy, bo uwielbiam (uwaga, zaleci próżnością) zabierać się do ćwiczeń w makijażu po pracy.:))) Mroczna jak pani nr 4 też nie jestem, chyba, że w poniedziałek na pierwszej lekcji, bo się wkurzam, że cały tydzień przede mną. Wychodziłoby więc na to, że typ fitness i moje ostatnie poczynania faktycznie cechują się wytrwałością ( od 11 listopada nie daję cukru do herbaty, to przynajmniej tak sobie posłodzę ;)). Tylko niestety nie jestem jeszcze taka szczupła i piękna jak pani nr 1 z powyższego filmiku. No dobra... nie jestem jeszcze taka szczupła.;) Ale staram się, bo 30-ego jadę na mecz Resovii i siedzę w trzecim rzędzie.;)

wtorek, 16 grudnia 2014

O spodniach, które nie pojechały na wakacje ;)

Mam takie jedne. Kupiłam je przez internet w jednym z moich ulubionych sklepów z & w środku jakoś pod koniec maja, z zamysłem, że będą jak znalazł na gdańsko - siatkarską wyprawę. Granatowe, za kolano, ze ściągaczami na nogawkach, takie w sam raz. Niestety spodnie do Gdańska nie pojechały, bo okazały się... za małe. Nie odesłałam ich jednak, bo bardzo mi się podobały i pomyślałam: "Może kiedyś nastąpi cud i w nie wejdę..." Z takim marzeniem odłożyłam je do szafy z końcem maja. I tu zmierzam do sedna dzisiejszego postu. Otóż cud nastąpił w minioną sobotę.:)))
Właściwie zbieram się już od miesiąca, żeby napisać tu o pewnej zmianie w moim życiu, ale chciałam poczekać do momentu, w którym będę miała się już czym pochwalić. Moje obiecywanki i postanowienia zrzucenia zbędnych kilogramów czytaliście tu nie jeden raz, sto razy więcej ja składałam je sobie sama. Aż dorosłam do momentu, w którym powiedziałam sobie "Teraz albo nigdy" i wreszcie postanowiłam oddać swoje kilogramy w ręce fachowca. I tak pod koniec października trafiłam do przesympatycznej pani dietetyk. Już wtedy było mnie o jakieś 5 kilo mniej od momentu "krytycznego" odnotowanego na początku maja. Dokładnie 11 listopada zaczęłam "współpracę" z profesjonalnym jadłospisem, który jest drogą do mojej osobistej Niepodległości. :) Długo by pisać, co i jak dokładnie, napiszę więc, że dziś, po pięciu tygodniach zdrowego żywienia (które nie ma nic wspólnego z głodzeniem się) oraz solidnej i regularnej aktywności fizycznej trzy razy w tygodniu, jest mnie o kolejne 7 kilo i 80 deko mniej.:))) Plus wypracowane w wakacje 5, co daje w sumie... 12,8 kg.:) Gdyby taki wynik wskazywała moja waga domowa, to pewnie podejrzewałabym, że się zepsuła, ale na szczęście to wynik potwierdzony przez profesjonalny sprzęt pani doktor.;) 
W jakim jestem nastroju, pisać chyba nie muszę.:) Zdaję sobie sprawę, że to dopiero początek i trochę jeszcze przede mną, ale z tego, co już wypracowałam jestem bardzo bardzo dumna. I już wiem, że naprawdę można! 
Zaznaczam też od razu, że wizualnie zmiana nie jest jeszcze spektakularna, ale powoli zaczynam ją już widzieć sama w lustrze oraz poprzez coraz luźniejsze ubrania. Apogeum była sobota i granatowe spodnie, które są już gotowe na kolejne wakacje.:) 
Trzymajcie mocno kciuki!:)

niedziela, 7 grudnia 2014

"W życiu mężczyzny przychodzi moment, gdy..."

Coś dziwnego stało się z moim mężem. Zaczynam nawet podejrzewać, że to nie mój mąż, tylko jakiś podmieniony, ujawniony niedawno brat bliźniak zza oceanu.;) Otóż mąż mój, wielbiciel relaksu w formie raczej biernej, w towarzystwie komputera i internetu, od kilku tygodni ni stąd, ni zowąd, przypomniał sobie o "dziecku" naszym, pasierbie rzecz byłoby właściwiej, zapomnianym, porzuconym, odtrąconym na bok, wypartym z pamięci, jakim to jest (to znaczy był do tej pory) nasz domowy (i mentalny) poziom "minus jeden", potocznie zwany piwnicą. Piwnica, jaka jest, każdy widzi, choć lepiej może, że nie każdy, bo dobrze to nie wygląda. Wstyd to pisać w internetach, ale ta nasza to takie typowe pomieszczenie, w którym składa się to, co do żadnego innego pomieszczenia w domu nie pasuje albo co stało się ofiarą nieudanych zakupów, porzuconych pasji, minionych pór roku bądź zmienionych diet. Do tego piec, jakże w istotny w obecnej porze roku, a także bajzel ogólny, jakże nieistotny dla mnie. Wiem - wstyd. Tak w każdym razie było od kilku lat aż do ubiegłego tygodnia. Wtedy właśnie podmieniono mi męża i zorientowałam się, że z piwnicy coraz częściej dobiegają odgłosy... remontu! Co się okazało? Ano okazało się, że mąż, pod wpływem niewiadomych sił, zaczął przygotowywać w piwnicy coś na kształt... warsztatu! Na starym piecu ułożył blat z resztek mebli, rzeczony piec wymalował, zrobił półki, na które systematycznie dokupuje nowe sprzęty. I tak w przeciągu kilkunastu dni nabyliśmy np. odkurzacz do pyłu! To jedyna nazwa, jaką zapamiętałam. Reszty szlifierek nie ogarnęłam. W każdym razie zdumienie moje sięgnęło szczytu i kiedy dziś, po kilku już dniach tego zdumienia odzyskałam głos i zapytałam: "A co Ci się w ogóle stało, że Ty się tak za tą piwnicę zabrałeś?", usłyszałam odpowiedź:
- Bo wiesz... w życiu mężczyzny przychodzi taki moment, kiedy przeczyta już cały internet i wtedy musi zabrać się za piwnicę!

:D

Naprawdę... są rzeczy na niebie i ziemi... ;)

piątek, 21 listopada 2014

Chwila wytchnienie po ciężkim tygodniu :)

Wreszcie weekend, można spuścić z tonu, ogarnąć dom, uporządkować szafy ( wszak dorobiłam się nowej, wymarzonej ) i ogólnie odetchnąć. Nie wiem jeszcze, jak uda mi się to wszystko zrobić, ale postaram się.;) Właściwie tydzień fajny i niefajny, taka tam mieszanka. Ale zaczął się genialnie, bo od wielkiej opolskiej wyprawy pachnącej czekoladą z pomarańczą z Yves Rocher;) A wyprawa sama w sobie udowodniła jedną, istotną kwestię - że choć już "z wielu pieców się jadło chleb", to wcale, tu cytat, "nie posunęłyśmy się w latach". Szczęśliwie tych sześciu lat na nas nie widać.:) Więc jesteśmy raczej jak wino. I to z dobrego szczepu! ;)

poniedziałek, 3 listopada 2014

A takie tam zmiany;)

Na razie dotyczą tylko szablonu. Ale nie tylko szablonu bloga... Będzie więc nieszablonowo. Blogowy szablon - nie - szablon jaki jest, każdy widzi, a reszta przyjdzie z czasem.:) Póki co przychodzą bohaterowie przeszłości. Nie, nie zwariowałam, po prostu wpadam na ludzi, których daaawno w moim życiu nie było. I we śnie, i na jawie. Ot - jesień. Tak często wygląda moja jesień. Choć lato pod tym względem też było ciekawe. Taki jakiś rok.:)

środa, 29 października 2014

Prawda, panie Krasicki!

Przy okazji przygotowywania się do lekcji:

Ignacy Krasicki
Lew i zwierzęta

Gdy się wszystkie zwierzęta u lwa znajdowały,
Był dyskurs:  jaki przymiot w zwierzu doskonały.
Słoń roztropność zachwalał, żubr mienił powagę,
Wielbłądy wstrzemięźliwość, lamparty odwagę;
Niedźwiedź moc znamienitą, koń ozdobną postać,
Wilk staranie przemyślne, jak zdobyczy dostać,
Sarna kształtną subtelność, jeleń piękne rogi,
Ryś odzienie wytworne, zając rącze nogi;
Pies wierność, liszka umysł w fortele obfity,
Baran łagodność, osieł żywot pracowity.
Rzekł lew, gdy się go wszyscy o zdanie pytali:
„Według mnie ten najlepszy, co się najmniej chwali”.

piątek, 24 października 2014

Romantyczna kolacja...

No to zebraliśmy się w piątkowy wieczór z mężem pierwszym i dotąd jedynym. Że niby tacy wiecznie młodzi, zakochani, żądni rozmów tylko we dwoje w zaciszu urokliwych kawiarenek miasta powiatowego. ;) A przy okazji, i chyba przede wszystkim, żeby nie gotować w piątek. Idziemy więc. Wrzucam na siebie biały sweterek z koronki, pod spód czarną bluzkę, bo widziałam w internetach, że tak się teraz noszą modowe vlogerki, blogerki i inne takie. Skoro romantyzm aż bucha (hie hie), to pytam męża, jak znajduje stylizację mą na topie. A mąż na to, z miną skrywającą kolaż obojętności, pośpiechu i kompletnego niezainteresowania, odpowiada:
- Bo ja wiem... normalnie... tak jakoś jak w obrusie.

I nie dość, że romantyzm trafiło, to jeszcze wyszło na to, że normalnie to ja się w obrusy ubieram...

;)

środa, 22 października 2014

Dwa słowa o wyższych sferach

Już to kiedyś cytowałam, ale powtórzę raz jeszcze po Kalicińskiej:

Piękna inteligencja nam teraz rośnie, niby to umie jeść nożem, widelcem, pałeczkami nawet, a słoma z butów się sypie, bo frak, jak mówi Gieniu, dobrze leży dopiero w czwartym pokoleniu.

Czasem aż przerażenie ogarnia, kim są ci "lepsi", co to niby jedzą nożem i widelcem i... tyle. 

wtorek, 14 października 2014

Veni, vidi, vici :)

Po prawie nieprzespanej nocy ( sen pożegnał się ze mną o 4:17 ) z powodu stresu przed organizowaną przeze mnie akademią, rano veni do pracy.
Po kolejnej próbie, która, bądźmy szczerzy, czterech liter nie urywała, ale miała znamiona przyzwoitości z pewnością bardziej dostrzegalne niż wczoraj, i po kilku zawirowaniach organizacyjnych, obejrzałam "swój" kabarecik przygotowywany z grupką młodych dam i kawalerów przez 2 tygodnie i to było dzisiejsze "vidi".
Akademia, nie rokująca dużego sukcesu, jednakże go odniosła, a skecz o sfrustrowanej nauczycielce, był dłuuugo i gromko oklaskiwany, a nawet krzyczano "Bis, bis!" (to krzyczały moje koleżanki, które wiedzą, że odchorowuję emocjonalnie każdą swoją akademię i które na ogół mnie lubią, niemniej jednak miło;) ). A potem zajęłyśmy pierwsze miejsce z dwiema koleżankami, które mnie właśnie lubią, w intelektualnym torze przeszkód, zgotowanym nam przez podopiecznych. I to było moje podwójne "vici".
Teraz pozostaje tylko chwalić Pana, że ten uroczysty Dzień Nauczyciela mam za sobą.
Bo grunt to poświętować...;)

Dlaczego nie prowadzę "Dzień Dobry TVN"?

Takie pytanie zadaję sobie w każdy poniedziałkowy poranek, kiedy "otulona" tąż właśnie śniadaniówką szykuję się do pracy na godzinę, powiedzmy, późnoporanną (co, raz w tygodniu mogę!). Tak się jakoś składa, że zazwyczaj w poniedziałek na ekranie goszczą moi, i pewnie nie tylko moi, ulubieńcy - duet Wellman & Prokop. No i się zaczyna. Raz, że to poniedziałek, więc człowiek rano bardziej wkurzony niż w piątek. Dwa, że każdy z ostatnich tygodni był tygodniem z perspektywą np.dłuuugiej środy, rady szkoleniowej, odrabiania w weekend, popołudniowej próby trzy razy w tygodniu alby innych "bonusów", a to jeszcze bardziej podsycało mój układ nerwowy. Trzy, że te cholerne weekendy tak szybko mijają. Cztery, że "DD TVN" kończy się akurat wtedy, kiedy ja w poniedziałek zaczynam, a więc gdybym była Wellman lub Prokopem (dobra, raczej Wellman;) ), to miałabym fajrant, a będąc kim jestem, dopiero zaczynam. Po piąte i dziesiąte, i każde kolejne, oni mają taką fajną pracę. Przecież ja też miewam gadane i ciętą ripostę, ja też miewam poczucie humoru i umiem opowiadać głupoty, ja też umiem się wydurniać, ja też chciałam być dziennikarzem, ja też w końcu przygotowałabym taki materiał jak Filip Chajzer (dobra, może trochę musiałabym poćwiczyć), ja też jestem po komunikacji publicznej, ja też umiem wkręcać ludzi i ja też chciałabym pracować w takim cudownym gronie zawsze przyjaznych, zgranych, uśmiechniętych i lubiących się wzajemnie ludzi, i mieć taki twórczy zawód...
Nie wiem tylko, czy ja też chciałabym zaczynać pracę nad ranem i nie wiem, czy ci ludzie w mediach poza kamerami to też się tak wszyscy kochają, i czy chciałabym żyć pod presją czasu, i być osobą publiczną, i żeby mnie z rana pudrowali, i żeby pisali o mnie każdego dnia na chatach i forach, i żeby mnie wszyscy oceniali, i brali ze mnie przykład ( o zgrozo! ), i żebym musiała zdawać egzaminy z wyraźnego mówienia i szerokiego otwierania ust. Wiem tylko jedno - że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. 
No, ale jeśli TVN będzie nalegał... ;)

piątek, 3 października 2014

300 :)

I tym sposobem chłopcy z 1b przypadkowo stali się bohaterami postu nr 300.:)

A skoro już było o wyjazdach, to jutro uroczyście inaugurujemy Plusligę 2014/2015. Na start Jastrzębski Węgiel vs BBTS Bielsko - Biała. :)

Czasem jest śmiesznie, czyli troska pierwszaków ;)

Dialogi uczniowsko - nauczycielskie. W roli głównej chłopcy z 1b.

D.: A czemu pani nie jechała z nami wczoraj na wycieczkę?
Ja: D., nie mogę jeździć na wszystkie szkolne wycieczki, przecież byłam z Wami ostatnio.
D.: Eeeeeee, ale szkoda, że pani nie jechała...
Ł.: No i dobrze, wie pani, jakie tam było błoto!

:D
To faktycznie całe szczęście, że nie jechałam. Szkolne wycieczki ogólnie mnie denerwują, a jak jest jeszcze błoto, to wkurzam się na dobre! ;)

Jadę za to w poniedziałek do teatru. I lepiej, żeby we Wrocku nie było błota. :D


poniedziałek, 22 września 2014

Odszczekuję :)

Powiem teraz wszem i wobec - nie byłam entuzjastką pana Antigi w roli trenera. "Nie byłam entuzjastką" to nawet delikatnie powiedziane, bo szczerze mówiąc, to myślałam, że w tym PZPS po prostu kogoś... nie powiem co.;) Nie byłam też nigdy fanką Mariusza Wlazłego i przez "moje" dwie Plusligi, a zwłaszcza przez tę pierwszą, nie dostrzegłam jakoś jego geniuszu. Nie byłam też zwolenniczką proszenia go o powrót do reprezentacji, choć bardziej niż to, zaskakiwał mnie jednak wybór trenera. Długo myślałam, że to jakiś żart, odpuściłam dopiero, kiedy w jednym z wywiadów Marcin Możdżonek powiedział: "Może w tym szaleństwie jest metoda?". Pomyślałam wtedy: "Obyś miał, Możdżon, rację. Może i jest." Nie byłam też dłuuugo zwolenniczką Zatorskiego zamiast Ignaczaka. Może to trochę subiektywne, no ale wolałam Krzysia.;) Mimo wszystko pojechałam do Wrocławia na mecz Polska - Mołdawia i tam pierwszy raz pomyślałam: "Panie Antiga, panie Wlazły, może się polubimy". ;) Pewności nabierałam od rozwalenia Brazylii w Lidze Światowej, poprzez dwa lipcowe mecze Polska - Iran w Gdańsku. Nabrałam jej do tego stopnia, że kiedy w Krakowie zobaczyłam obolałego Wlazłego, wyprowadzanego z hali, podczas gdy Bułgarzy nas ogrywali, pomyślałam: "No to mamy po mistrzostwach...". Potem usłyszałam, że nie będzie Kurka i też przez moment zastanawiałam się, czy Antiga zwariował. Przy tym jednak cały czas wierzyłam w Mikę. Widok Winiarskiego osuwającego się na parkiet w Atlas Arenie też nie zwiastował nic dobrego...
Choć nie byliśmy pewniakami, to przyznam, że i finał, i półfinał z Niemcami oglądałam w miarę spokojnie (popłakałam się dopiero na koniec;)), bo wtedy już wiedziałam, że złoto będzie nasze. Wiedziałam to od momentu pokonania Brazylii w ubiegły wtorek.:)
Teraz więc odszczekuję - Antiga się obronił, Wlazły jest geniuszem i Zatorski też jest niezły.:) Cieszę się, że w swojej może nie tak jeszcze długiej, ale za to prężnie rozwijającej się karierze kibica męskiej siatkówki, doczekałam się złotego medalu.:)))

niedziela, 7 września 2014

Machina ruszyła :)

I na dobre toczy się już od tygodnia.
Nie jest najgorzej. Plan najlepszy od dwóch lat, dzieciaki mniej lub bardziej, ale jednak wszystkie znośne, poniedziałki fajne i krótkie, ze wstawaniem nie ma problemów, hipochondria wakacyjna ustąpiła po przekroczeniu progu szkoły, władza ludowa, jak na władzę ludową, jeszcze sprzyja szarej masie, klasa "najtrudniejsza" puk puk puk w niemalowane, ale dziw aż bierze, że takie fajne dzieciaki. Element odosobniony wychodzi do ludzi, a jedyny set, jakiego przegraliśmy do tej pory na mistrzostwach świata to pierwszy set z Kamerunem... Słowem - wszystko stoi na głowie! ;)

Tylko za morzem tęsknię niezmiennie...

środa, 27 sierpnia 2014

Motto na 10 miesięcy:)

Zorientowałam się właśnie, że w ostatnich dwóch postach pisałam o słynnym już pociągu, kreując się nieświadomie na wielka fankę PKP. Nie mówię, że nie lubię naszych kolei, póki co nie mam z nimi złych skojarzeń, ale żeby na głupią nie wyjść, to nie będę już pisać o TLK Wydmy;) Napiszę, a raczej skopiuję, dziś wierszyk, który zauroczył mnie i moje koleżanki po fachu (wiem,wiem - siebie powinnam wymienić na końcu). Choć tekst zawiera brzydkie słowa, bierzemy go sobie do serca. Niegodne to zawodu, ale przynajmniej zabawne: 


Przełożonych się nie lękaj, Mało rób, a dużo stękaj, Nie krytykuj, nie podskakuj, Siedź na d..pie i przytakuj, Nie przejmuj się własną rolą, Bo i tak Cię opier...olą Nie przejmuj się swoją pracą, Bo i tak Ci gów..o płacą, A wydajność Twojej pracy, reguluje fundusz płacy, Kiedy jesteś w niskiej grupie, Wolno Ci mieć wszystko w d..pie Za pięć trzecia bierz kapotę, Pier..ol szefa i robotę, Tak dożyjesz starczej renty Nigdy w d.pę nie kopnięty, A gdy przyjdzie pracy kres, powiedz wszystkim: SRAŁ WAS PIES!

;)




niedziela, 24 sierpnia 2014

Spójrzmy prawdzie w oczy!

Powiem to głośno: wakacje się prawie kończą. I żadne to zaskoczenie, bo od początku było wiadomo, że koniec im pisany. Od jutra jedną nogą w pracy. Nie będę udawała, że rozpiera mnie z tego powodu radość, energia, zapał i tysiące pomysłów na nowe inicjatywy. Nic z tych rzeczy, ale nie powiem też, że ogarnia mnie czarna rozpacz. Jasne, że wolałabym ten deszczowy poniedziałek, kiedy ostatniego czerwca jechałam do szkoły ze świadomością, że za trzy dni będę sunęła po szynach pociągiem TLK Wydmy do stacji Gdańsk Główny. Każdy by wolał, no ale... od początku było wiadomo, że wrzesień jest w kalendarzu nieunikniony. I dobrze, przecież nie może być zawsze tak wspaniale;) A że "ryba psuje się od głowy", to uznałam też, że i od głowy należy zaczynać nastawianie się do świata (bo od czego niby innego zacząć?) i wymyśliłam sobie, że tym razem stawiam na podejście pt. "Trzeba wracać do pracy, żeby zarobić i zasłużyć sobie na kolejne udane wakacje". Takie nastawienie naprawdę daje kopa, zwłaszcza, że co jak co, ale mijające wakacje były bardzo udane. Udowodniły mi (a może właściwie ja im), że marzenia naprawdę mogą się spełniać i że jeśli człowiek naprawdę się uprze i chce, to mu się udaje. I tak właśnie udała mi się wyprawa nadbałtycka, może to nie Majorka - która zresztą wcale mnie nie pociąga- ale za to polskie morze, na które samodzielnie zapracowałam. Udało mi się też to, że Mazurek Dąbrowskiego wykonywany a capella na polskich halach nie jest już dla mnie dostępny tylko na YT - w swoim telefonie mam już takie 4, bo i 4 razy byłam częścią tegoż a capella i 4 razy byłam na meczu reprezentacji, co uważam za wynik całkiem dobry. Udało mi się też, i to chyba najważniejsze, zostać ciocią, a jak się okazuje nawet i matką chrzestną.:))) Again:)
O licznych grillach i nasiadówkach pisać już nawet nie będę.;)
Konkluzja? UDAŁY MI SIĘ WAKACJE:)))

czwartek, 7 sierpnia 2014

Niedziela rano:)

Powinnam jednak zacząć od środy. Bo w środę, jeszcze lipcową, zostałam ciocią przepięknej młodej damy. Jest już więc i pokazuje, kto tu rządzi.;) 4 kg i 59 cm charakteru. ;) :*
Teraz sierpień. Krótsze dni, dłuższe noce, już nie aż tak upalnie (chyba). I to ma swój urok. Tak jak pociąg TLK Wydmy, którego turkot każdego wieczoru wywołuje u mnie wspomnienie lipcowej nadmorskiej wyprawy, która ciągle we mnie tkwi i za którą ciągle tęsknię. (I mam w nosie, że w jednym zdaniu trzy razy użyłam spójnika "który"). Cóż, na tym też polegają wakacje, w końcu tych wspomnień ma wystarczyć do kolejnego lata. Wkurza mnie tylko trochę, że to dopiero początek sierpnia, czyli szklanka wciąż do połowy pełna, wciąż dużo fajnych wakacyjnych planów przede mną, a jakoś... w duszy zaczyna trącać spadającymi liśćmi i tym, że sierpień to w sumie taka dłuższa niedziela przed kolejnym poniedziałkiem. Na szczęście ciągle niedziela rano! :)


niedziela, 20 lipca 2014

Magdalenka:)

Nie,nie-to nie będzie post o narodzinach,wciąż czekamy na moją pierwszą bratanicę, która zresztą nie ma być Magdaleną. W tytule chodzi o magdalenkę Prousta, tę maczaną w herbacie i uruchamiającą szereg wspomnień. Tejże właśnie doświadczyłam ostatnio, choć"ciapratego" jedzenia nie lubię jak "babranego mięsa" (np. udka, w których trzeba się babrać) i nigdy nie moczyłam ciastek w herbacie. W ubiegłym tygodniu zobaczyłam osobę, o której istnieniu zupełnie zapomniałam, bo i w moje życie nie był człek ów jakoś mocno wpisany. Ot, sobie był, wiedziałam, że jest i może parę słów w życiu zamieniliśmy. Tym razem jednak człowiek po prostu wbił mi się w umysł, nie umiem tego wytłumaczyć, ale jak ta magdalenka u Prousta wywołał ciąg wspomnień, zdarzeń i skojarzeń. Mam akurat to szczęście, że przez wiele lat prowadziłam dziennik.I teraz sięgnęłam do tej lektury... Cóż... tego się nie powinno czytać na trzeźwo.:D Takie wstrząśnięte nie mieszane.;)

niedziela, 13 lipca 2014

A tak naprawdę chodziło o...;)

No tak, bo to przecież od spontanicznej rezerwacji biletów na mecz zrodził się pomysł trójmiejskiej wyprawy. Najpierw był mecz, a potem idea wakacji nad morzem. A potem drugi mecz, no bo skoro już całą Polskę przemierzymy...;) I choć portfel nieco zelżał ;), to nie żałuję ani trochę. Sama nie wiem, czy antybiotyk, który biorę do dziś jest konsekwencją ości, która przedzierając się do przełyku podrażniła mój migdał, czy raczej tego, jak darłam się przez dwa wieczory w Ergo Arenie.;) Mimo antybiotyku, dwóch nocy w pociągu i spalonych pleców, mogę tylko potwierdzić, że niczego lepszego niż spontan wszechświat jeszcze nie wymyślił.;)
Nie będę opisywała tego, co działo się podczas meczów, bo tego opisać się po prostu nie da. Trzeba być, zobaczyć, przeżyć, przewrzeszczeć i wystawić na próbę swoje bębenki.;) Tak więc ja przybyłam i zobaczyłam, a oni zwyciężyli i choć nie dało to awansu do F6, to było warto. W końcu wspomnienia są bezcenne.:)

Poniżej kilka fotek z Ergo Areny - dzień pierwszy to miejsca na dole (w końcu były prezentem urodzinowym ode mnie dla mnie:D), a dzień drugi to widok "z lotu ptaka", też niczego sobie.:)








Na koniec "fotoreportażu" rodzicielski dialog przed drugim meczem:
M: To o co oni dzisiaj grają?
J: Nooo... jak dziś wygrają, to jest szansa, że przejdą dalej i będą grać w finale, a jak nie wygrają, to nie ma szans i dalej nie grają.
M: Całe szczęście, to przynajmniej nie będziesz musiała już za nimi jeździć po całej Polsce.;)

Gdynia - Orłowo z plażą, która mnie urzekła :)

Małżonek do dziś nie rozumie, czemu akurat ta plaża tak mnie poruszyła.;) Być może dlatego, że była ostatnim przystankiem na trasie długiej wycieczki w upalny dzień. Niestety - technicznie nie byłam przygotowana wtedy na morską, chłodzącą kąpiel (najwyżej na moczenie nóg), ale na szczęście tuż obok znalazła się zacieniona pizzeria. Pizza wprawdzie nie powalała, ale widoki (i temperatura) owszem. Plusem plaży w Orłowie jest też molo. Nie tak popularne i nie tak długie (bo tylko ok.180 metrów) jak to sąsiednie w Sopocie, ale równie ładne, miłe i przyjemne. W dodatku bezpłatne i z widokiem na słynny klif.:) Nie było mi niestety dane "wypróbować" orłowskiego wybrzeża, bo za kilka dni zaatakowały je sinice.:/ A miałam ambitny pomysł na spacer brzegiem morza z Orłowa do Sopotu...





Skwer Kościuszki w Gdyni





"Błyskawica" i "Dar Pomorza".


Pomnik poświęcony marynarzom poległym w II wojnie światowej.


A to zdjęcie będzie służyło jako pomoc dydaktyczna podczas przerabiania tekstu "Tajfun" w drugich klasach.;)



I jeszcze raz środek dydaktyczny.;)

Sopot :)

Pomimo uroków całego Trójmiasta, ja - dziecko neo ;) - zamieszkałabym właśnie tu. Nie zważając na plażę bardziej obleganą i mniej czystą niż w Jelitkowie, nie zważając na śmierdzące glony na brzegu i nie zważając na 7,50 PLN za wejście na molo.;) Jakoś tak mi Sopot przypadł do gustu.







Jest jeszcze "Monciak" z krzywym domkiem, pozostał jednak nieuwieczniony w obiektywie.:( Ale potwierdzam, że nadal istnieje.;)

Stary ( i piękny) Gdańsk


 Neptun czuwający nad remontem Dworu Artusa.;)

 Brama Zielona.

Brzeg Motławy.

 Żuraw - jak dla mnie symbol gdańskiej starówki wespół w zespół z Neptunem, of course.

Baltic Sail 2014 - zlot żaglowców nad Motławą.

Obrazki trójmiejskie, czyli to co dobre... ;)

Na początek plaża w Jelitkowie - nasz cel niemal każdego dnia, który w zestawieniu z idealną pogodą na "plażing, smażing" przekonał nas do porzucenia koncepcji odwiedzin oliwskiego zoo i (wstyd się przyznać) Westerplatte... Zamiast zgłębiać przyrodę i historię, wygrzewaliśmy się, a w miarę ocieplania się wody również moczyliśmy, właśnie na Jeltikowie. I nie żałuję - przynajmniej jest pretekst, żeby wrócić do Trójmiasta.:)
Poniżej - Jelitkowo w wersji chłodniejszej i w wersji upalnej.:)










środa, 2 lipca 2014

Misja "Gdańsk Główny":)

Już za chwilę,już za moment!:) Doczekałam się!Może jak zobaczę jutro morze,to uwierzę,że to już naprawdę wakacje.:)

piątek, 27 czerwca 2014

Ewolucja pedagogiczna, czyli pierwsze wakacyjne rozmyślania :)

I już. Pierwsze świadectwa rozdane, pierwsze arkusze wypełnione, pierwsze nagrody, pierwszy rok, pierwsza klasa. Pierwsze sukcesy. I pierwszy raz ja rozdająca, a nie odbierająca cenzurkę.:) I chyba pierwszy raz rutyna końcoworoczna. Rocznik dzisiejszych trzecioklasistów to już czwarty rocznik, który "żegnam". Na pierwszym swoim zakończeniu roku, żegnając szóstoklasistów, przepłakałam całą akademię. Rok później - żegnając pierwszych moich gimnazjalistów, przepłakałam 3/4 akademii. Rok temu - znów przy gimnazjalistach - popłakałam tylko chwilkę. W tym roku nie uroniłam nawet łzy. Rutyna i pogodzenie się z tym, że takie są koleje losu. Albo po prostu gromadzenie sił na "za dwa lata", kiedy moja klasa będzie kończyła gimnazjum. Oooooooooj, tego sobie nie wyobrażam!;)

A tymczasem... mamy to! :)

niedziela, 22 czerwca 2014

Tydzień? Serio? ;)

Mówią, że serio, ale wierzyć się nie chce. Jakoś tego nie czuję. Może dlatego, że stos dokumentów do wypełnienia przez wychowawcę jest tak wysoki, że zasłania mi widok na przyszły weekend. Nawet nie mam czasu poprzeżywać, że we wtorek dentysta.;)

sobota, 21 czerwca 2014

Takie sytuacje, takie zdarzenia :)

A było ich ostatnio, było.:) Maraton wycieczkowy (po którym odkryłam, że receptą na schudnięcie u mnie jest przede wszystkim ruch, bo po takiej wycieczce zawsze mam z dwa kilo mniej, pomimo zjedzenia plastiku w KFC). Z maratonem wycieczkowym połączyło się kilka przypadkowych spotkań z naszymi siatkarzami - najpierw Kłos&Wrona, potem Pit Nowakowski na zakupach, gdzieśtam obok Bernardo Rezende (ale wtedy postawiłam na w/w duet), no i jakby tego było mało dziś jeszcze dwóch, prawie dwóch właściwie, bo jeden to menago Zaksy. Ale za to w jakich okolicznościach! Ano w okolicznościach takich, że podczas alarmu przeciwpożarowego w OO w tłumie ludzi (nie do końca odpowiedzialnych zresztą...) zauważyłam Pawła Zagumnego.:) A później rzeczony już menago spacerował po galerii , dwa razy mijając nas spożywających niezbyt zdrowe jedzenie.;)
Alarm przeciwpożarowy okazał się niegroźny, toteż mogliśmy kontynuować zakupy i konwersację z D., która poratowała nas przechowaniem dziwnych i mniej dziwnych zakupów. Chwała jej za to, bo nie wiem, jakbyśmy kursowali pomiędzy C&A a H&M z rowerko-samochodzikiem dziecięcym w ręku.;)
I tak minęła ostatnia "rokoszkolna" sobota.:)

niedziela, 18 maja 2014

(przy)Byłam,zobaczyłam,zwyciężyłam:)

No i usłyszałam, więc już wierzę,że to działo się naprawdę:) Oczywiście nagrałam hymn i się podzielę, jak tylko podepnę się do kompa. Jedno mogę stwierdzić z całą pewnością-najważniejsze z 11-tych brzmi: MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ:) :) :)

piątek, 16 maja 2014

Nadzieja :)

Co za tydzień... Następny zapowiada się nie lepiej, żeby nie powiedzieć, że jeszcze gorzej. Cóż poradzić. Jak ktoś niedawno gdzieś to zgrabnie ujął: "Co Cię nie zabije, to Cię wku...". To drugie mam ostatnio nagminnie w miejscu zwanym pracą. Syndrom późnej wiosny i wielkiego wypalenia po kilku miesiącach, z których ostatnie są coraz gorsze. Ale o tym już wspominałam. Na szczęście stwierdzam, że nadzieja jest w narodzie. Świat to nie tylko naburmuszony i rozdarty przypadek przypadkiem zajmujący coś na kształt stanowiska. Świat to na szczęście pani w punkcie ksero, które drukuje na kolorowo, po czym stwierdza, że policzy taniej, bo koloru mało zużyła; świat to sąsiad, który podczas naszej nieobecności zawiesił na klamce torebkę z wielką główką sałaty (przepysznej zresztą, pewnie dlatego, że podarowanej z sercem:)), świat to cztery kartki w formacie A4 na jutrzejsze spełnienie się marzenia:)...  I kilka innych aspektów codzienności, dzięki którym nawet jak już się wkur..., to jakoś z tego wyjdziesz;). Bo kolejne z ważnych jedenastych mówi, że to, co nie mieści się w głowie, należy mieć w czterech literach nad udami. I tego się trzymajmy.;)
I trzymajmy się kciuków za jutro, bo dopóki nie usłyszę Mazurka, to chyba nie uwierzę.:)

poniedziałek, 12 maja 2014

Misie :)

A w zasadzie marzy mi się... Marzy mi się już jak jasna cholera!






 Dobrze, że po drodze mam sobotni siatkarski Wrocław.:) Małe cele pozwalają przetrwać. A może lepiej powiedzieć "bliższe cele", bo w końcu o tym marzyłam.:)

sobota, 10 maja 2014

Najważniejsze z jedenastych:)

Im krótszy proces planowania, tym większa radocha.;) Przynajmniej ja tak mam. W ten sposób w minutę spłodzono, a w dobę urodzono pomysł i bilety na Turniej kwalifikacyjny do ME2015.
17.maja Wrocław:) Słowem: keep calm i jedź na reprezentację.:)

sobota, 3 maja 2014

Kwiatki kwietniowo - majowe :)

Kwiatek nr 1:
O: Wiecie, dlaczego Igła założył bloga?
My: Dlaczego?
O: Żeby ciocia B. mogła go pokochać! :D


Kwiatek nr 2:
- Mogłaby pani pomóc nam przygotować jakąś śmieszną scenkę na występ, taki kabaret?
- Ja?
- No pani, bo pani jest taka śmieszna...
;)

Fakt, jakbym była normalna, to na pewno bym sobie nie dała rady w tym zawodzie... ;)

sobota, 26 kwietnia 2014

Fajna sobota:)

Słońce już zaszło,więc można pochwalić.No to chwalę-fajna sobota to była.Z racji wczorajszego spotkania towarzyskiego i niedawnej Wielkanocy dom miałam posprzątany,więc najpierw się wyspałam,potem bezstresowo oddałam się lekturze,a na koniec udałam się z Mężem rodzonym na mecz Zaksa-JSW. 3:2, ale mało brakowało i byłoby po sprawie.;) Przy okazji,znów w tłumie, obchodziliśmy 6-tą rocznicę zawiązania związku niemałżeńskiego. Z tym że 6 lat temu rzecz działa się w opolskim amfiteatrze, a dziś w hali Azoty. I wtedy to był koncert, a dziś mecz.:) Tłok i zamieszanie chyba nam pisane.;)

wtorek, 8 kwietnia 2014

"Znóóów przyjdzie maj...":)

I z tego bardzo się cieszę, choć - jak co wiosnę - już naszedł mnie nastrój pod tytułem "I co ja robię tu", stale też pojawiają się nowe koncepcje zawodowe na życie, coraz głośniej (ale jednak jeszcze nieco ciszej niż rok temu) odzywa się mój podświadomy głos (proszę nie kojarzyć z Anastasią Steel, czy jak jej było), który mówi: "Spierdzielaj z tego zawodu". Tradycyjnie też na półkach przetasowania, okazuje się, że nie wszystko złoto, co się świeci (pomyślałby kto, że to taka nowina!); że ci, którzy na początku byli najgorsi, teraz są małoproblemowi, zaś ci najlepsi zaczynają działać na nerwy i takie tam. Słowem - zmęczenie materiału.
Tym bardziej się cieszę, że piosenka z tytułu posta jest jak najbardziej aktualna i ani trochę nie przeszkadzają mi przykrótkie sny, ani że piechotą. Ważne, że DO LATA BĘDĘ SZŁA. A nawet już idę.:)))
Fajnie, że to czas tej piosenki, a nie "Żegnaj lato na rok".:)
Cieszcie się ze mną:)


sobota, 22 marca 2014

Chyba się uda:)

Prezent urodzinowy, sprawiony samej sobie cztery miesiące przed moim świętem. Sprawiony oczywiście bez chwili namysłu. W końcu to metoda wielokrotnie w moim życiu sprawdzana.:)

Oczywiście nie kupiłam na urodziny całej Ergo Areny, po prostu zaserwowałam sobie 2 krzesełka w trzecim rzędzie na kilka godzin lipcowego wieczoru.:)))
Jeśli marzenia się spełniają, to teraz już nie może się nie udać!:)

Moooorze, wakacje, lipcowe wieczory i Polska - Iran:))) 

wtorek, 11 marca 2014

Jakby się kto zmartwił...

...to niech się nie martwi.:) Jestem ciągle, tylko nie udało mi się rozciągnąć doby, niestety. A że coś za coś, to sukcesywnie włączam funkcję selekcji ważnego i ważniejszego w żywocie mym. Znów za mną dzień, na który czekałam i znów szkoda, że się nie powtórzy, ale cóż - "nie ma dwóch podobnych nocy" i "trzeba z żywymi naprzód iść" :) Idę więc i szczerze staram się nie zwariować, choć wiosenne zmęczenie materiału daje o sobie znać. Wiosna jak na razie uskrzydla mnie po cichu, głośniej za to przypomina, że rok szkolny trwa już dosyć długo i odcięcie oświatowej pępowiny na gwałt potrzebne. Trudno uwierzyć, ale do zresetowania jeszcze 3 i pół miesiąca.:) W obliczy września, który przecież był wczoraj, to już tylko 3 i pół.
Jakiś patos mi się włączył... Może dlatego, że od dwóch tygodni już prawie odczuwam brak jednej przetańczonej, a nie przespanej nocy.;)
To teraz normalnie i tak w skrócie - niby nic się nie dzieje, a dzieje się ciągle; nie umiem odpoczywać, ale się uczę i coraz lepiej mi wychodzi;), cośtam robię, gdzieśtam gonię, jestem zawieszona w czasoprzestrzeni, chodzę na obcasach, a z przypałów pojedynczych, to śpiewałam publicznie "Daj mi tę noc".;)
I niezmiennie czeka na weekend, pałając pragnieniem odwiedzenia wkrótce miasta, w którym wiodłam swe beztroskie studenckie życie.:) Ktoś potowarzyszy?

niedziela, 23 lutego 2014

Merkucjo:)

Taka sytuacja:
"Romeo i Julia". Wypisujemy w tabeli cechy Merkucjo i Tybalta. Dzieci podają: Merkucjo - pogodny, wesoły, optymista, patrzy na świat przez różowe okulary, wierny przyjaciel, uśmiechnięty. Tybalt - ponury, zbyt poważny, mściwy, gbur, szybko się unosi, itp. Zadaję zadanie domowe: "Merkucjo czy Tybalt - który z bohaterów jest mi bliższy? Uzasadnij w formie... - i tu przerywa mi "Pupil" okrzykiem: "Noooo, ja to na pewno Merkucjo!" No więc ja, starając się zachować zimną krew, bo przerywa mi już z dziesiąty raz, spokojnie reaguję: "P., nie przerywaj, bo zaraz się zdenerwuję!", na co "Pupil" odpowiada:
- Niech się pani nie denerwuje, przecież pani to też taki Merkucjo!

No i jak tu się...denerwować? :D

czwartek, 20 lutego 2014

Dźwięki przeszłości, dźwięki teraźniejszości :)

Dawno temu lubiłam tę piosenkę. Kiedy ostatni raz jej słuchałam - nie pamiętam. Wczoraj wpadała mi w rękę, a w zasadzie w ucho, i pomyślałam, że jest dobrym, wręcz idealnym utworem na czołówkę serialu "Pyza i dziwne przypadki";)


piątek, 14 lutego 2014

A6W dzień 6

Się zawzięłam. Złoto Kamila Stocha zmobilizowało mnie do czegoś, a że planu konkretnego nie było, to spontanicznie postawiłam na Aerobiczną 6 Weidera, która składa się z sześciu tygodni ćwiczeń. Póki co, jutro minie pierwszy, więc zalążek systematyczności zaszczepiony. Walczę codziennie i codziennie jest troszkę lepiej. Po pierwszym dniu, w którym było najmniej ćwiczeń, więc teoretycznie był najlżejszy, czułam się tak, że kiedy schyliłam się na lekcji po książkę do szafki, to zdążyłam tylko jęknąć z bólu.;) Dziś mamy piątek i schylam się bez większych trudności.;)
Wniosek po pierwszym tygodniu jest jeden: A6W zdecydowanie łatwiej robi się na trzeźwo niż po dwóch kieliszkach walentynkowego wina.;)

Trzymajcie kciuki za moją systematyczność i mój zryw aktywności. W końcu od czegoś trzeba zacząć.:)

niedziela, 9 lutego 2014

piątek, 7 lutego 2014

Bo pani nie było!:D

Próba w piątek po południu. Biegnę, jak zwykle, na ostatnią chwilę. Po drodze zauważam, że jakoś cicho przed salą, wpadam do środka, tam koleżanka B. i trzy moje dziecięcia, na które ZAWSZE, PRZEZAWSZE (bez ironii) mogę liczyć. Pytam zaskoczona:

- A co tu taka cisza?
A dziecię me wzorowe odpowiada:
- Bo pani nie było!
;)

Chyba naprawdę powinnam mieć na drugie "zamieszanie".;)

Londyn vs Soczi

Jeśli idzie o ceremonię otwarcia, to jak dla mnie Londyn. I nie chodzi mi o 4 olimpijskie koła zamiast 5. Po prostu w zestawieniu z rosyjskim patosem nawet angielski humor był humorem.;) No i James Bond vs Władimir Putin... Czyli jednak 2:0 dla Londynu.:)

Podobno najnudniejsze były przemówienia, ale te na szczęście przespałam.

Zobaczymy, co dalej, bo to dalej jest najważniejsze.

środa, 5 lutego 2014

100 rzeczy przed 30-tką - part 3:)

Zakładam, że te, które chciałam zrobić i zrobiłam nim zdążyłam ująć w planach też się liczą,tak więc:

17. Być na meczu Skry Bełchatów:)

Fotki wkrótce. W ogóle seria fotek chyba z meczów od grudnia! Wkrótce, wszystko wkrótce!;)

wtorek, 28 stycznia 2014

Kino,książka,mecz, czyli drugi tydzień ferii:)

Wtorek w toku, a więc optymistycznie zaznaczam na wstępie, że ciągle trwa początek drugiego tygodnia ferii. Dom opustoszał, a robienie obiadków nie ma już takiego sensu jak jeszcze kilka dni temu, nikt już tak nie zachwala i w ogóle...:( Ale laba aktualna, trzeba to wykorzystać, choć teraz już samotnie.
Hasło nr 1 - kino. I w ubiegłym tygodniu, i dziś. Na starcie ferii obejrzałam w damskim towarzystwie "Nimfomankę 1". Miało porażać... i porażało! Ciężki, uderzający film. Od czasów "Katynia" nie przypominam sobie, żebym po jakimś filmie miała aż taki kocioł w głowie. Fakt, filmy z dwóch biegunów, ale do dziś pamiętam, jak po Wajdzie wyszłyśmy z kina i nikt nie był w stanie się odezwać. Po "Nimfomance" też miałam tak przestawione w głowie, ale zdecydowanie były to inne półki.;) Jedna z początkowych scen, opowiadająca o młodości i początkach choroby dotyczyła pewnej podróży pociągiem, podczas której bohaterka i jej przyjaciółka założyły się, która z nich zaciągnie do toalety i zaliczy więcej facetów do ostatniego przystanku. O mocy tego filmu niech świadczy fakt, że kiedy w jego trakcie poczułam siłę działania soku porzeczkowego wypitego przed wyjściem do kina, to było mi po prostu głupio wstać i pójść do toalety!!!:D I tak, pomijając kilka innych, głównym wnioskiem z filmu było to, że faceta to nietrudno zaciągnąć do łóżka. W tym miejscu przepraszam wszystkich moich porządnych czytelników płci męskiej.;) W każdym razie cieszę się, że zaraz po obejrzeniu filmu nie stanęli mi na drodze niektórzy przedstawiciele płci przeciwnej...;)
W "tak zwanym międzyczasie" jednego i drugiego kina obejrzałam, tym razem w domu i tym razem w męskim towarzystwie dwóch W. "Drogówkę". Zacne i też mocne. Hasło, które szczególnie utkwiło mi w pamięci:
Mąż wraca do domu, otwiera drzwi, z pokoju woła żona:
- To Ty, kochanie?
- Nie, to ja, Twój mąż.
;)
No i dziś "Pod mocnym aniołem". Nie będę oryginalna, pisząc, że faktycznie - mocny anioł.;) Cóż więcej? Dużo wymiocin, ciężkie spojrzenie, poważny problem - po prostu Smarzowski. Warto zobaczyć, ale tylko raz. W moim pojedynku "Drogówka" vs "Pod mocnym aniołem" 1:0 dla policji. A anioła dobrze podsumowała moja rodzinna "współoglądaczka", komentując: "Mocne, ale niczego nowego się nie dowiedziałam";).

Co do dziedzin 2 i 3 z tytułu posta, to literacko nadal zmagam się z pewną doprowadzającą mnie do szału polonistką Lerską, która nie wie, czego chce. Nie wiem, jak taka mimoza miałaby ogarnąć grupę licealistów. Brrrr!
A co do meczu - Jastrzębski Węgiel kontra PGE Skra Bełchatów jutro!:) Szkoda, że nie załapałam się na skład z Winiarem, no ale i tak fajnie, że w końcu Skra na żywo.:)

sobota, 25 stycznia 2014

No bo "nic nie może wiecznie trwać..."

I taki dziś mój nastrój. W domu znów pusto i cicho, a ani pusto, ani cicho tym razem nie jest dla mnie zaletą:/ No ale...jak to śpiewała Anna Jantar i jak to zacytowałam w tytule posta...
Piosenkę lubię od dawna, ale żeby się nie dobijać oryginałem, posłużę się trochę podnoszącym na duchu wykonaniem kibiców Resovii.
Jakość średnia, ale atmosfera pewnie bez zarzutu.:)



Szkoda wielka, że miniony tydzień nie mógł jeszcze potrwać, ale tak to już po prostu jest... Rola cioci to jedna z moich ulubionych ról, ale niestety tylko odświętna, przynajmniej w wymiarze 24/24.

A przy okazji piosenki - nie wiem, jak to zrobię, ale tym razem muszę mieć bilety na Mistrzostwa!

piątek, 24 stycznia 2014

Co tam, panie, w Pyzolandii?

A w Pyzolandii ferie w toku.:) Zasłużone, choć od ostatnich faktycznie zabójczo się nie przepracowałam. Patrząc jednak przez pryzmat całego semestru, te dwa tygodnie należą mi się jak najbardziej. No to mam, choć gonią niesamowicie szybko. Nie są nudne, nie są samotne, są spędzone w dobrym towarzystwie i ciągle coś się dzieje. Jeśli wyznacznikiem dobrych ferii jest to, że żaden dzień nie jest podobny do drugiego, to te zanoszą się na udane.
Poza feriami też nie jest nudno. Może nie wszystko z "nie nudno" nadaje się do opisania, ale można np.napisać o tradycyjnych już, dłuuugich, nocnych fejsowych Polek rozmowach. To niesamowite na ile czynników pierwszych można rozłożyć niektóre akty...komunikacyjne. Niech żyje analiza i interpretacja, wszak profil ukończonych studiów do czegoś zobowiązuje.;)

środa, 15 stycznia 2014

Jaaaaastrzęęęęębieeeeee!!!!!!;)

Czas, czas, czas! Ale jeszcze tylko jutro, przede wszystkim jutro,dalej już to pociągnę...chyba;) Póki co zalegam z relacją z sobotniego meczu. Na takim jeszcze w życiu nie byłam! Parkiet po brzegi wypełniony emocjami, ale po obejrzeniu tego samego meczu live i w TV stwierdzam, że telewizja nie oddała tych emocji. Na żywo było naprawdę gorącą, na ekranie - tylko troszkę.:)
A tie-break obejrzany przez całą halę na stojąco był piękny.:) Sama się sobie dziwię, że się nie popłakałam...;)
Napierw 2:0 dla Zaksy, potem kolejne 2 dla JSW, a w piątym secie ostatecznie znów Kędzierzyn.:) I komentarz męża po zakończeniu meczu: "Ech, to samo mogło być godzinę półtorej godziny temu!";)

środa, 1 stycznia 2014

To idzie Nowe!:)

I przyszło! Od rana się dziwimy,że to już 2014. Osobiście ciągle żyję w przekonaniu, że niedawno był Sylwester 1999/2000. Czternaście lat...to niemożliwe!:)
Każdy to robi,zrobię i ja - podsumowanie. Muszę przyznać, że za mną rok udany. Nie będę się szczegółowo rozpisywać i rozkładać na miesiące, ale gdybym miała rzucać hasłami 2013 to byłyby to:

- staż
- awans zawodowy
- lenistwo
- czytanie
- Plusliga
- mijanie i niemijanie się z powołaniem
- trochę sportu, ale jak zwykle za mało;)
- remonty
- Ania chrześnica <3
- LŚ i ME ;(
-"nasza pani" (ponoć bardzo fajna;))
- codwiezony.blogspot.com
- niedopowiedzenia;)
- Czarna Góra
- nagroda dyrektora
- 100 rzeczy do zrobienia przed 30-tką
- nowiny ;)
- niezmiennie Krzyś Ignaczak + Grześ Kosok, wszak nie każdy ma z nim zdjęcie.

No i też niezmiennie Wy wszyscy, którym chce się czytać te opowieści mniej lub bardziej normalne, z naciskiem na te pierwsze.;)

A,no i kolor roku! Nie,nie, już nie fioletowy. Teraz rządzi NIEBIESKI;) Niebieski jak oczy, kurtki z 4F i migdały, które mnie nie opuszczają;)
Oby 2014 był lepszy! A doszły mnie słuchy, że będzie.:)
Dla wszystkich:*