O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

niedziela, 30 września 2012

Bezsilność...

Tak samo już nigdy nie będzie, ale naiwnie wierzyłam, że nieobecność musi zostać oswojona.

Widok płynących łez i bezradność w oczach wszystkich wokół, bezradność, której nie można zapobiec, choć bardzo się tego pragnie, jest okropna. Nie umiem tego zrobić, choć tak bardzo bym chciała.

Nie mam siły, nie mam siły po tej jednej chwili i milionie innych. I nie wiem, czy to sprawa do przeryczenia, przekrzyczenia czy przepicia...
Druga sprawa, że naprawdę jestem zmęczona...

COŚ WESOŁEGO! I to na gwałt!

piątek, 28 września 2012

Złośliwość rzeczy martwych

To nawet nie złośliwość, tylko ewidentne chamstwo!!!

Jestem w stanie wybaczyć drukarce, która już od kilku dni poprzez wyblakłą czcionkę dawała mi sygnały, że mam się od niej odpieprzyć z moim konspektami i wymienić tusz. Poległa dziś przy - a jakże! - arcyważnych ( dla niektórych ) papierkach. Powiedzmy, że się z tym liczyłam i mea culpa.
Plan awaryjny - pendrive i na okienku mykusiem do koleżanki książkowej zwanej "panią z biblioteki", a raczej "z BIBLOTEKI". Sprawdzę tylko, czy w trakcie mojego okienka koleżanka nie naucza.
Gdzie jest kurwa pendrive?

Ok, wbijam na plan.

Pendrive, pendrive, w bieżącej torebce go nie ma, ostatnio widziany w brązowej z kwiatkiem, jakiś... miesiąc temu. W brązowej z kwiatkiem nie ma, może w kolorowej w same kwiatki? Ale ona nienoszona ostatnio, bankowo go tam nie ma, ale sprawdzę. O - błyszczyk szukany każdego ranka się znalazł! I stos zgubionych długopisów!

Szlag, pani  bibl(i)oteki ma lekcję na moim okienku.
W kolorowej w same kwiatki tez nie ma pendrivea. Ale jest błyszczyk - ten z pędzielkiem, który mi się zapodział!
 Ale jestem głupia, przecież będzie w kremowej, ostatnio noszonej!!!

Fuck, nie ma! No to zostaje tylko liliowa, ale ostatnio też nieruszana. A może...

Nie ma. Ale jest zaginiony błyszczyk, który kupiłam, jak mi się zapodział ten z pędzelkiem! Cholera, tyle go szukałam!

Aaa! Przecież pewnie jechałam gdzieś z dużą torbą w kwiaty, pewnie w którejś kieszonce jest!
Pierwsza kieszonka - najbardziej prawdopodobna - nic. Nie,nie - ta druga jest prawdopodobniejsza! Nic! Aaa, przecież kiedyś do tej małej przekładałam! Kiedyś, ale nie ostatnio...

Czerwona torebka? Pewnie tam!
Jednak nie. Ooo, moje ulubione długopisy tu są! A myślałam, że komuś pożyczyłam.

W takim razie pendrive musi być w malutkiej torebeczce mszowo - imprezowej, tylko po ch**  mi pen drive w kościele był???
I gdzie jest kurwa ta torebka?!
Zaraz, zaraz, zaraz - przecież ostatnio się odnalazł mężowski pendrive, który zaginął na jakiś rok!

- W....eeee-eeeek, gdzie masz swojego pendriva?
- Przecież tobie go dawałem.
- *&^%^^$%%$##$%^^!!!!!!!
- Eee, pewnie masz w którejś swojej torebce.

NO WŁAŚNIE K**** NIE MAM!!!

Na szczęście pendrive mężowy był na wierzchu, i znalazł się równie szybko, jak tona poszukiwanych każdego ranka błyszczyków. A mój... jeśli ktokolwiek widział, ktokolwiek wie - zielony pendrive na zielonej smyczy, widocznie zbyt długiej...;)
I tak z 22:30, o której (w najgorszym wypadku) miałam wylądować pod prysznicem w pełnym stanie gotowości dokumentacyjnej na jutro, zrobiła się 23:30 i pełny stan gotowości do wydrukowania jutro at school.
A jak mi jeszcze raz ktoś powie, jak to nieroby oświatowe mają dobrze, to nie ręczę za siebie.

PS: K., jeśli to czytasz, to rzeczywiście coś jest z tym przeklinaniem po "Jesteś Bogiem". ;)

środa, 26 września 2012

"Jesteś Bogiem"

...czyli małżeńskie wyjście do kina, pierwsze od... ho ho hoooooooooooo! Nie potrafię sobie przypomnieć ostatniej wizyty w kinie z mężem, chyba miała miejsce, jak jeszcze nie podejrzewałam go o to, że będzie mężem ;) Żart.
Tym razem się nie spłakałam, jak na filmie o naszej siatkarce w lipcu - może dlatego, że po blisko pół doby w pracy byłam szczęśliwa, że dotrwałam do wieczora.
Film godny polecenia, może ciut ciut ciut bardziej podobało mi się "Nad życie", ale naprawdę warto zobaczyć - i to, i to, jeśli ktoś jeszcze nie widział.
Paktofoniką raczej wcześniej się nie interesowałam, tak mi się przynajmniej wydawało, ale "Jestem Bogiem" jakimś cudem znam prawie na pamięć i to od czasów gimnazjum.
Przesłaniem filmu dla mnie jest to, że życie czasem potrafi nas niepostrzeżenie niszczyć od środka. Jedno małe potknięcie, drugie, trzecie, niby nic strasznego, niby nawet jest fajnie, a tam w środku jednak coś się dzieje. To bardzo niebezpieczne, zwłaszcza w dzisiejszych czasach. I tu, już tysięczny raz z kolei, powtarzam sobie i Wam, że naprawdę nie warto się przejmować drobiazgami, bo to takie pozorne NIC, ale natłok pozornego nic może się okazać zabójcą.

Wniosek 1: z pewnością warto to zobaczyć.
Wniosek 2: mimo wszystko następnym razem idę już na coś z wesołym zakończeniem.:)

Wniosek 3: idę spać, pół doby w pracy to stanowczo zu viel, przez to wszystko rozsypał mi się popcorn w kinie i na początku filmu nie umiałam się skupić, bo denerwował mnie ten bałagan obok fotela. Kilka razy się wyłączyłam i wyobrażałam sobie, jak rura odkurzacza wciąga ten popcorn i mam czysto pod fotelem!:) To chyba oznaka, że psychiatra już mi się kłania na ulicy...
;)

Poetyka w nowym ujęciu

"Rym dokładny - powtórzenie dwóch słów o takim samym brzmieniu, np. koń - słaby."

Autentyczne!
Rżałam z tego jak... słaby koń. :D

piątek, 21 września 2012

Przemyślenia "popierwszokuflowe"

Utwory muzyczne dzielą się na te, których można słuchać milion razy, bo mają fenomenalny tekst; na te, których można słuchać i oglądać milion razy, bo są fenomenalne ogólnie i na te, które po prostu wkręcą się w twardy dysk w głowie i dobrze brzmią, jako dzwonek w telefonie:) Po piosence o tym, który wypuścił psy, na "płycie" mam Pitbulla.


Btw, po pierwszym kufelku grzańca dolegliwości jakby ustępowały, a ich miejsce zajmują coraz to nowsze, ambitniejsze plany - wszystko naturalnie od jutra! :D

Wszystkie moje dolegliwości



A! No i jeszcze ten cholerny katar! ;)

Piątek, grzaniec i tych kilka przypadłości, to jeszcze nie zbrodnia. ;)

czwartek, 20 września 2012

Zew natury, woń weekendu :)

Mój zmysł powonienia sygnalizuje, że coraz bardziej czuć piątkiem i to jest zdecydowanie najpiękniejszy zapach świata.:) Wywołuje we mnie ( tym razem ) jakąś nienaturalną ochotę weekendowego zalkoholizowania się i sprawia, że już późnym czwartkowym popołudniem wa - li - mnie - to - wszy - stko.:) Może to z powodu odwodnienia, bo dosłownie nos mi odpada od tygodnia, a cała dolegliwość rozprzestrzeniła się już nie tylko w nosie i zatokach, ale też w bolącej głowie, drapiącym gardle i suchym kaszlu.:/ Pewnie gdybym była mądra, to dawno poszłabym na L4 i gwizdała na tą całą podstawę programową.
Ale przecież damy radę,najważniejsze, że Piotek Piątkowski mieszka pod piątką i jest mistrzem pięcioboju, je pięć posiłków, a jutro PIĄTEK .:))))

środa, 19 września 2012

Ino roz! :)

Tak można by scharakteryzować mój obecny układ tygodnia, niby... Poniedziałek luźny, wtorek luźny, środa - no właśnie ino roz, a dobrze ( między 8 a 19 zdążyłam być w domu jakieś 10 minut, nawet zupy nie podgrzałam dokładnie!), czwartek - powolne opadanie emocji i w piątek znów luz.
Pomijając to, że dzisiaj miało być środą z wolnym popołudniem (dopiero rano okazało się, że nie będzie ), to i tak nie jest dobra organizacja tygodnia, bo jak dokopie mi środa, to od czwartkowego popołudnia czuję usprawiedliwiony rzeczoną środą stan lenistwa, w efekcie którego ubiegłotygodniowe testy leżą nietknięte - bo najpierw jestem zmęczona nieustannymi przygotowaniami do wymagającej środy, a od środy jestem wymagającą środą zmęczona. :]
Czyli z "nie lubię poniedziałków", przestawiamy się na "nie lubię środy".

Tak czy siak, kolejnym wolnym środowym popołudniem bez ZW, RP, ZR, ZH, wyłączając 3. października (chyba!) będzie dopiero środa listopadowa...;]

To chyba jednak lekka przesada...

A miał być luzik niepełnoetatowy...

niedziela, 16 września 2012

Oddałam w dobre ręce :)))

Tylko w zasadzie nie wiem kogo komu :D Zważywszy na to, kogo dłużej znam, rzec by można, że oddałam JĄ w dobre ręce, ale patrząc na to, komu świadkowałam z całą pewnością stwierdzam, że i JEGO w dobre ręce oddałam.:)))
Zresztą... nieważne kogo komu, ważne, że mam poczucie, iż będzie to Wspaniałe Małżeństwo - podpisałam się pod tym z całą tego świadomością. :*

Doczekałam się swojego świadkowania i teraz mogę się przyznać, że naprawdę byłam przejęta rolą, a dodając do tego szereg drobnych przedślubnych złośliwości losu, jakie krążyły wokół mnie od tygodnia, mogę powiedzieć, że w sumie w piątek wieczorem prawie się załamałam. Pomijając już to, że nie było na stanie pięknych niebieskich sukienek; pomijając to, że w całym mieście nie było godziwych granatowych butów; pomijając to, że najpierw umówiłam się do Mojej Pani Fryzjerki na zbyt późną wg męża - kierowcy godzinę, a zmieniwszy godzinę na wcześniejszą okazało się, że wcześniej to może uczesać mnie inna pani; pomijając fakt pozostawienia wszystkich par mężowskich butów eleganckich w domach rodzinnych i nawet pomijając fakt, że jak zwykle wszystkie swoje ambitne i piękne plany zostawiłam na ostatnią z możliwych ostatnich chwil; pomijając również to, że podczas klękania w kościele zsunął mi się tak długo poszukiwany idealny, choć nie granatowy but i pomijając nawet fakt, że w trakcie ceremonii tak się zalałam łzami, że miałam nimi zachlapany nawet kołnierz żakietu, nie gdzie indziej, ale w najbardziej widocznym miejscu. No i pomijając już te wszystkie zdarzenia wymienione w poprzednim arcydługim zdaniu, piątkowy wieczór zabił mnie ostatecznie, już nawet przez chwilę myślałam, że nic z mojej obecności na tym ślubie nie będzie. I teraz ze spokojem mogę opowiedzieć o swoim genialnym wyczynie.:D Otóż tak byłam zdeterminowana, by ładne wyglądać ( wszak Państwo Młodzi jak modele, świadek również - głupio byłoby drastycznie wrażenie estetyczne zepsuć!) że postanowiłam dokładniej niż zwykle zająć się swoimi brwiami, a że z natury bywam leniwa, zamiast skubać je po całości, w neutralnym miejscu postanowiłam nałożyć krem, ułatwiający zabieg, nie zauważyłam tylko momentu, w którym krem niechybnie spłynął na same brwi... A że był to krem do depilacji i że jego spłynięcie na brwi zauważyłam troszkę za późno, i że widziałam ile mi włosków wylazło... ;] No, tak mniej więcej po centymetrze z każdej strony.;] I ja to widzę, jeśli tylko ja - to chwała! Ale pani fryzjerce rano zapowiedziałam, że grzywki to jednak nie będziemy ruszać.;)
Wnioski do realizacji - brwi i okolice okołobrwiowe traktujemy tylko i wyłącznie pęsetką!
Ostatecznie jakimś cudem czesała mnie jednak Moja Pani Fryzjerka, czas mieliśmy bardzo dobry, GPS się po drodze nie wyłączył, jak to miewał w zwyczaju, oczko w rajstopach nie poszło, a zapłakany żakiet wysechł przed komunią.;)

A teraz tak całkiem poważnie, Moi Państwo Młodzi - niestety z mojej strony nie wszystko było tak, jak miało być jeszcze miesiąc temu, tak jak sobie wymarzyłam i cały czas wyobrażałam, tak, jak mówiliśmy o tym jeszcze w połowie sierpnia. Ale uświadomiłam sobie wczoraj jedną rzecz i Wy też o tym pamiętajcie przez całe swoje Małżeństwo: dopóki wszyscy, których kochacie są z Wami i jest w miarę ok, całą resztą nie warto się przejmować. Każdy moment życia należy traktować nie jak cytrynę, ale jak słodką pomarańczkę - najpierw wycisnąć z niego sok, a potem jeszcze wydłubać łyżeczką wszystko, co najlepsze.:) I tak zróbcie z każdym dobrym i pięknym Dzisiaj, bo nigdy nie wiemy, co będzie jutro... Oby takich pomarańczek w Waszym życiu nie zabrakło. :* Dziękuję Wam za wyrozumiałość i absolutne zdecydowanie odnośnie wyboru świadkowej, pomimo nieoczekiwanych wydarzeń. To było dla mnie wielkie wyróżnienie.:)
Na szczęście wśród ludzi można znaleźć Prawdziwych Przyjaciół i Wy oboje nimi jesteście.:)

A zanim się wszyscy popłaczemy przy tym poście :D oznajmiam tylko, że jako matka chrzestna tegoż związku, zamierzam częściej osobiście Was doglądać!;) I podziwiać!:)

piątek, 14 września 2012

Trza być w butach na weselu!

To motto towarzyszyło mi,gdy dziś wędrowałam od sklepu na D., do sklepu na C., poprzez sklep po prostu na O. i wszelkie inne nazwowe kompilacje sklepów obuwniczych, tylko po to, by ostatecznie zakupić buty w sklepie na D., w którym byłam wczoraj, i w weekend, i jeszcze wcześniej... Ech,ta moja organizacja czasu...;] W każdym razie - inaczej niż w piosence Zakopower - ja nie pójdę boso.;) Ale granatowych na odpowiedniej koturnie nie było.:/
Nie ma to jak ostatnia chwila.:D

środa, 12 września 2012

A to ci nowina!:)

Nauczanie obcokrajowców - reaktywacja!:)
Pyza Happy!:)

Dobre wieści w środku dłuuugiej środy.:)
Pan Bóg otworzył okno.:)

PS: Niezamierzenie wyszło po Białoszewsku jakoś.;)

"Kiedy mówisz"

Nie płacz
 w liście nie pisz
 że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka --- to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij że jesteś

 gdy mówisz że kochasz

Jan Twardowski



piątek, 7 września 2012

Małe rzeczy - ważne rzeczy:)

Stare i oklepane, może nie z wyżyn artystycznych i tekstowych (choć nie umiałabym tak zaśpiewać,niestety), ale za to słowa prawdziwe jak szlag!


Przejaśnienia po burzy czy miłe złego początki?

Wydawało mi się, że biorytm idzie w górę, choć sam biorytm dziś twierdzi, że tylko aspekt intelektualny ma tendencję wzrastająca, co w obliczu hurtowej produkcji konspektów by się zgadzało.
Słowo na pierwszy piątek miesiąca - nie jest źle, jest fajnie, prawie fajnie, bo nigdy nie pozbędziemy się świadomości, że pewne sprawy są już nieodwracalne, choć wciąż niewiarygodne...:( W sumie to truizmy, wszyscy wiedzą, że tak jest, a jednak wciąż zastanawia nas, mnie, jak to możliwe, że zostają zdjęcia, jakieś przedmioty, a nie ma człowieka? "Buty i telefon głuchy", jak pisała Szymborska...
Naszła mnie ostatnio taka refleksja - przypomniało mi się, jak cholernie smutno było mi po tym przegranym meczu w ćwierćfinale. W życiu bym wtedy nie pomyślała, że już za chwilę będzie jeszcze milion razy smutniej... Jakby przywołać terminy literackie, można to nazwać parabolą - sens dosłowny i sens alegoryczny. I dla tej paraboli znalazłam podsumowanie. Cytat, tym razem z klasyka, ale rodzimej siatkówki: 
Przed nami jest dalej życie, pisze różne scenariusze, przed nami nowe cele, nowe kierunki, w których będziemy podążać, czasu się nam nie uda cofnąć, na pewno gdzieś to w sercu zostanie, jakaś zadra, natomiast musimy patrzeć już w przyszłość...

Można to odnieść do różnych sytuacji, bo każdy miał w te wakacje jakiś swój "ćwierćfinał życiowy", nasz spadł na nas jak grom z jasnego nieba, ostrym taranem przechodząc po różnych uporządkowanych sprawach. Ale teraz została już tylko przyszłość...

Może to równowaga w przyrodzie, a może interwencja tych wszystkich, którzy nad nami czuwają? Może teraz w niebie powstał jakiś Komitet Obrony Pyzy Oświatowej, który sprawił, że nowe dzieciaki są świetne i jeszcze nie wyszłam z siebie?:)
A może to klasyczne prawo nowej szkoły i sól naszej ziemi dopiero zamierza pokazać swoje możliwości?;) Oby nie! Mam nadzieję, że to jednak nie są miłe złego początki.
Jest dobrze, najnowszy z planów generalnie jeszcze lepszy od tego ostatniego, który zdążył obowiązywać 4 dni - tylko środę potraktowano hurtem, resztę nazwałabym odskocznią od siedzenia w domu.:) A skoro jest dobrze, to trzeba się cieszyć.:)

czwartek, 6 września 2012

Wrześniowe huśtawki nastrojowe

Nastrój poniedziałkowy określiłabym jako wizję Aramagedonu 2012 / 2013, spowodowanego wkroczeniem szeroko pojętej elektroniki w progi przybytku oświaty i świątyni mej wypłaty.;) Armagedonu, powiedzmy sobie szczerze, którego jestem świadoma, aczkolwiek póki co, mówiąc brzydko wa - li - mnie - to. Poniedziałek więc neutralny.
Mój wolny wtorek (a właśnie - bo wolny poniedziałek poszedł się...ekhhmmm...no, gdzieś sobie poszedł, nie wiem, co robić;]), więc prawie wolny wtorek, który jednak nie zawsze będzie wolnym wtorkiem (szczęście, że nie wolna środa, bo prawie nigdy nie byłaby wolna!), no i ten wtorek właśnie wolny, ale jednak z godziną pracującą w świątyni wypłaty, przybytku oświaty, wkurwił mnie, że tak powiem, i kazał znów odpowiedzieć na pytanie, co mnie zaćmiło, że wciąż siedzę w tym edukacyjnym szambie. Zgodnie z przykazaniem jedenastym na rok 2012 / 2013 postanowiłam wa - lić - to.
I środa nastąpiła, rozstąpiły się niebiosa, bo oto miłym zaskoczeniem okazały się nowe dzieci. Takich naprawdę jeszcze nie było! Może to tylko na początku, ale trzeba im oddać, że na rzeczonym początku wrażenie jest całkiem dobre. Wróciłam więc nawet zadowolona i to nie tylko z tego, że JUŻ WRÓCIŁAM.;)
Czwartek nadal na plus, choć już z większym zmęczeniem, bo choć trzeciaki durne i z pełnym przekonaniem mówią, że lirykę to się prozą pisze (sic!), to nowi wciąż dają nadzieję na lepsze jutro, w szerokim znaczeniu słowa jutro. Plus czwartkowy zwiększa się też poprzez to, że po czwartku przychodzi piątek, a w piątek - póki co - tylko symboliczne 6000 sekund w pracy. :)))
W ferworze dobrego nastroju nie wspomnę o wielkiej akcji "Must be the stażysta. Tylko konspekty". Na ten tydzień się wyrobiłam.:)
Pozycję huśtawki wrześniowej mogę więc określić sformułowaniem "ku górze" - stan na czwartek 6.09. 22:15.:)

sobota, 1 września 2012

"Żegnaj lato na rok..."

Co powiedzieć? No..żegnaj. Taka kolej rzeczy - najpierw liście się rozwijają, zielenią, potem zmieniają kolory, aż w końcu spadają i zakrywa je śnieg. Życie. Tym razem jakoś nie mam sentymentu do minionych już wakacji, choć przyznam, że były udane, przynajmniej do czasu...
Zazwyczaj było mi smutno, kiedy coś się kończyło, tym razem po prostu biorę ten wrzesień na klatę.;) Może jestem już tak stara i wiem, że wszystko musi się kręcić, a może jestem nadal tak zdziecinniała, bo wrzesień to dla mnie wciąż coś nowego, jakiś początek, zapach nowych trampek, piórników i plecaków. Tylko, że tym razem nie kupiłam sobie jeszcze nic nowego na nowy rok szkolny.;)
Także idzie nowe, proszę Państwa. Z sierpniem nie kończą się plany - 15.09, 20.10, więcej nie piszę, bo w kontekście ostatnich wydarzeń słowo "plany" wydaje mi się najśmieszniejszym na świecie.

Tak czy inaczej - walimy do przodu, nie ma wyjścia. Założenia wakacyjne można uznać za spełnione - było i z odpoczynkiem, i aktywnie, był rower, był nordic, były książki, było opalanie na balkonie, zoo, dom z duszą, trochę remontów. Postanowienie na rok szkolny 2012 / 2013: nie przejmujemy się pierdołami. I trochę z Dżemu:

(...) Idź własną drogą
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
Bez znieczulenia
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych

Jak na deszczu łza
Cały ten świat nie znaczy nic a nic...
Chwila, która trwa
Może być najlepszą z Twoich chwil...
Najlepszą z Twoich chwil (...)



A lato???
" Czekamy wszyscy tu, pamiętaj żeby wrócić znów!":)