I żółtko, które skonsumowałam nie tak, jak należało. O zgrozo - nawet dwa! Poniewczasie uświadomiono mi, że należało je jednak wrzucić do zupki i wymieszać, a nie dziubdziać łyżeczką z miseczki i moczyć w zupce albo i zeżreć na surowo!
Cóż no...góralskie faux pas! Zresztą tak mi doradził góral z ojca, matki i dziada, pradziada! Rozumiem, że trójka nizinnych nie wie, co zrobić z żółtkiem do czosnkuli, ale żeby rdzenny wyżyniok!!! I jeszcze mnie przekonywał, że to żółtko to dla zniwelowania zapachu czosnku. Ba, nawet z Nizinniaczką doszłyśmy do wniosku, że ją bardziej pali zupa, bo nie zjadła żółtka, a mnie nie pali, bo dobrodusznie wtranżoliłam dwa! W teorii więc wszystko pasowało.:D
Tylko jakoś momentalnie mnie w żołądku zakręciło, jak się dowiedziałam, że nie miałam zjadać żółtek na surowo...
Poza małą wpadką kulinarną przyznaję, że jak dla mnie czosnkula prima sort, camembert w panierce też, o grzańcu nie wspomnę, choć trzeba przyznać, że w tym cieple tkwi zdradliwość napoju.:)
Szkoda, że mój Wyżynny rzadko daje mi obcować z górskim klimatem rozumianym inaczej niż widok góry z balkonu (piękny zresztą widok) i smak Żywca z Auchan...;]
A tak abstrahując od tematu, refleksja pracownicza: niektórzy wysoko postawieni naprawdę mogliby przynajmniej w takie dni dać sobie spokój z kręceniem gitary "arcyważnymi" papierkami... Ja w każdym razie otwieram bunt i w dalszą część swojej długoweekendowej podróży nie zabieram ani centymetra kwadratowego dokumentów z pracy.Only relaks.
yeahhhh czosnkula the best :P i co tam, że żółtka zjedzone na surowo:* liczy się towarzystwo i klimat:D dziękujemy, fajnie było spotkać się na nieco innym gruncie niż zazwyczaj:)
OdpowiedzUsuńDokładnież:) A czosnkulę zrobiłam dziś w domu, nawet całkiem podobna do oryginału i już wiem, że jednak rola żółtka utopionego w zupie jest istotna - znaaacznie łagodzi "obyczaje", a raczej smak czosnku:)
OdpowiedzUsuńkoniecznie poproszę przepis na fb :D aż spróbuję z ciekawości :)
OdpowiedzUsuń