Poranek inny niż zwykle.
Generalnie położyłam się spać z leksza wkurw...ekhmmm, toteż spałam kiepsko. Około 4-ej dałam sobie więc spokój, a że było już dość jasno, zabrałam się za "Lilkę" Kalicińskiej, którą urodzinowo sprezentowały mi M. z E., w porozumieniu i spisku zainicjowanym przez A.:) <3 Jakoś tak do 50-ej strony brnęłam przez książkę trochę jak przez krajobraz po ulewie - raz rześko i płynnie, chwilami jakby w większym błocie, a wszystko przez liczne retrospekcje w tekście. Ale właśnie dziś rano jakoś załapałam ideę tej książki i idzie jak po maśle, sama przyjemność!
Lubię czytać o takiej dziwnej porze. W domu spokój, za oknem spokój, wokół porządek, umyte okna, umyta podłoga (no co,każdy ma swoje zboczenia!), nie trzeba wstawać do pracy...czego chcieć więcej?
"Lilka" - choć do końca daleko i bardzo jestem ciekawa, jak to się wszystko potoczy - tak mnie zainspirowała, że poczułam potrzebę uzewnętrznienia się, no i jestem. Z kubkiem gorącej i obrzydliwie niedietetycznie słodkiej kawy rozpuszczalnej z dużą ilością mleka, której też z reguły nie pijam, aczkolwiek bywa.
Retrospekcje, które jeszcze w niedzielę sprawiały, że mówiłam, iż czyta się fajnie, ale jeszcze mną nie telepło (dobra,trochę brzydszego słowa użyłam), dziś, na świeży umysł, okazały się bajecznym balsamem dla mojego umysłu i mojej duszy. Pewnie dlatego, że wspomnienia bohaterki przeniosły mnie w świat PRLu, którym się ostatnio interesuję, ale też dlatego, że ma dusza utęskniona przeniosła się "do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych (...) do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, wyzłacanych pszenicą, posrebrzanych żytem". :) Akurat dziś czytałam obszerne fragmenty wspomnień z wakacji na wsi, ale nie na takiej kombajnowo - traktorowej, tylko takiej słodkiej z wieeeelkim domem, jeszcze większym ogrodem, winogronem przy wejściu, różnymi odmianami jabłek i śliwek, kwiatkami, rabatkami,gościnnymi gospodarzami, różnymi pamiątkami w różnych miejscach i taką mega swojskością i naturalnością. I jak tak czytałam, to stanął mi przed oczami pewien cudowny dom z duszą, zwany też domem nad rozlewiskiem, w pewnej dzielnicy na S. w mieście na K.:) Tak, tam zdecydowanie można robić ekranizacje Kalicińskiej.:)
No i ta aronióweczka, mmmmmmmmmmmm!!! Nie chcę pomylić, ale to chyba była aroniówka, nie jarzębiaczek. W każdym razie pieruńsko pyszne to było!:)
I w taki sielski sposób, przy dobrej książce i kubku gorącej kawy rozpoczął się piątek 13 - ego...
PS: Nie dajcie się zwieść godzinie pod postem - jest 7:10.:)
PS2:Tak, wiem, że wisi gdzieś jeszcze obiecana recenzja "Macierzyństwa non fiction" i kilka fotek, które sama sobie obiecałam tu wrzucić.
Ów dom nad rozlewiskiem zawsze dla Ciebie otwarty:* a zapasy aroniówki, jak i wiśniówki muszę zrobić w najbliższym czasie:)
OdpowiedzUsuńDoczekać się nie mogę,lecz będę czekać cierpliwie:* :)
OdpowiedzUsuń