O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

piątek, 4 stycznia 2013

Jeżycjadowa "McDusia"


Chyba najlepsza z ostatnio przeczytanych.:) Już tytuł mi się podobał, więc połknęłam w tydzień. Przy tytule pozostając - jest skrótem od McDonaldusia, czyli pseudonimu, którym Magdę (córkę Kreski) nazywała Ida Borejko ze względu na bujniejsze kształty dziewczyny i jej upodobanie do chipsów i fast-foodów.
Ech...cóż napisać? Mam wrażenie, że stoję przed solidnym pomnikiem polskiej literatury nie tylko młodzieżowej, który mam ocenić.:) Będę w tym chyba niemiarodajna, bo zabieram się za serię od końca. Zanim jednak dopadłam "McDusię", poczytałam kilka recenzji. W większości pozytywne, choć powtarzał się zarzut, że to już nie ta sama Jeżycjada, że to już nie ten sam świat, nie te same czasy, nie to życie, co wydania z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Współczesność miała nie wychodzić tu na plus. I z tym się właściwie zgodzę, bo nijak mi nie pasowało, że XXI wiek wtargnął na Roosvelta.;) Z tym że według mnie, on tam wcale nie wtargnął. Albo wtargnął, ale ja wciąż o tym zapominałam. Poza dzwoniącymi komórkami, laptopem babci Mili i pen-drivem, którego Józinek ma podarować Agacie Janickiej, nic nie przypominało mi o naszej epoce. Ciągle miałam wrażenie, że akcja jest osadzona gdzieś u kresu lat osiemdziesiątych. Choć wcześniejsze Jeżycjady czytałam wyrywkowo i tak są one dla mnie przytwierdzone do minionego wieku. Absolutnym tego potwierdzeniem jest kreacja Ignacego Grzegorza - licealisty nijak mającego się do stereotypu młodzieży XXI wieku. Ignaś jest mocno osadzony w świecie poezji i filozofii, żyje literaturą, pisze sonety i mocno wzburzają go postawy antyksiążkowe. Może jeszcze nie miałam szczęście spotkać autentycznego Ignasia, ale póki co - takich uczniów nie znam, a trochę młodzieży jednak przewija się przez moją "karierę".;) Podobnie jest zresztą z okołogimnazjalną Łusią, która na tablicy nad biurkiem wiesza poprawne formy odmiany trudniejszych wyrazów i inspirujące cytaty, a jej autorytetem jest polonista Adam i to naprawdę tylko i wyłącznie z pobudek intelektualnych.
 I gdzież tu współczesność?!;)
Miałam także trudność z wyobrażeniem sobie Gabrysi jaki statecznej pani doktor na uniwersytecie, wciąż jawiła się w mojej wyobraźni jako młoda dziewczyna około trzydziestki, a to już przecież babcia!
Szkoda, że Maciek i Kreska zakotwiczyli we Francji i nie uświadczysz ich obecności w "McDusi". "Opium w rosole" kończyło się, gdy byli w liceum. Szkoda też, że to pierwsza Jeżycjada bez profesora Dmuchawca.
Ponadto, jak zawsze na Roosvelta, ciepła atmosfera, dużo rodzinnej miłości i dom otwarty dla wszystkich. Słodko, ale nie brak życiowego dziegciu. Czyta się świetnie, tym bardziej, że akcja rozgrywa się dokładnie w okresie przerwy bożonarodzeniowej i kończy wraz z rozpoczęciem Nowego Roku, więc zaopatrzyłam się w "McDusię" w idealnym momencie.:) Polecam gorąco, najlepiej od "Małomównego i rodziny", na którego zaczynam polowanie.Czytam serię od początku, ale też czekam niecierpliwie na "Wnuczkę do orzechów" i apeluję do pani Małgorzaty Musierowicz, żeby nawet nie próbowała uśmiercać tam dziadków Borejko! Lepiej, żeby ich sylwestrowe podsumowanie na poddaszu pozostało tylko podsumowaniem minionego roku.:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz