O mnie

"Jeśli jesteś uwięziony pomiędzy tym, co czujesz, a tym, co wypada zrobić i co pomyślą inni, zawsze wybieraj to, co może sprawić, że będziesz czuł się szczęśliwy. Chyba, że chcesz, by szczęśliwi byli wszyscy oprócz Ciebie!" Nie odkładam marzeń. Odkładam na marzenia:)

piątek, 4 stycznia 2013

Eliza Sarnacka-Mahoney "Dom naszych marzeń"






Kolejna książka z paczki przysłanej z M. Tytuł wskazywałby na to, że mamy do czynienia z opowieścią o losach wielopokoleniowej rodziny zamieszkującej dom w stylu wiśniowego, malinowego, jagodowego czy też jeżynowego dworku. Szybko jednak okazało się, że tytuł nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, a dom z marzeń wcale nie jest domem z marzeń i nie ma nic wspólnego z owocowymi dworkami.
Ta książka chyba ustawiła się w złym miejscu mojej czytelniczej kolejki, bo zaraz po, nomen omen, "Wiśniowym Dworku" z licznymi i szybkimi wydarzeniami. Tu miałam wrażenie kompletnego zastoju akcji. Innymi słowy, ciągle wydawało mi się, że nic się nie dzieje, że ciągle czekam na zawiązanie akcji, która zawiązała się jakby na końcu tylko po to, żeby za chwilę w miarę szczęśliwie się rozwiązać. Miałam wrażenie ciągłego stania w miejscu, ewentualnie - wkroczenia w przypadkowy moment czyjegoś życia i uczestniczenia w nim przez chwilę. Uczestniczenie to nie było jednak wielką przygodą, raczej codziennym borykaniem się ze złośliwościami losu typu zepsuł się samochód, mąż w delegacji, teściowa zaborcza, dzieci rozrabiają, a przyjaciółka w szpitalu. A na końcu z tej stagnacji wyłania się trochę umiarkowanie szczęśliwych zakończeń. Rzec by można - w miarę spokojnie i nie jest to negatywna ocena, bo czytało się nieźle, choć wkurzała mnie momentami barokowo-współczesna sałatka językowa, napchana długimi zwrotami, które z założenia chyba miały śmieszyć. Dla mnie była to sałatka trochę przeterminowana, bo już nie do końca śmieszna, ale jeszcze "dająca radę". Ot, taki  nieco wyświechtany żart, w którym jednak dało się wyczuć lekkość pióra. Z całej tej mieszanki wyłapałam kilka fajnych tekstów i sytuacji, które zaznaczyłam brzydkim sposobem - poprzez zagięcie kartki (dolej, górne czasem robią za zakładkę, jak E. nie doda do książki jakiejś ulotki reklamowej;))

Krążyliśmy po nieznanej okolicy, atmosfera w samochodzie więdła, bezpożytecznie traciliśmy czas. 
- Jeżeli się zatrzymasz, zapytam o drogę - wsadziłam kij w mrowisko.
- Jeżeli się zatrzymam, to będzie dopiero w domu - Mąż odgryzł kawał kija i połknął w całości.
Facet, który traci drogę, traci poczucie humoru. Ten, któremu się dodatkowo zwróci na ten fakt uwagę, traci ochotę do życia w ogóle. Facet prędzej wprowadzi auto w szerokie morze , dodając przy tym gazu, niż zatrzyma się obok mijanego na plaży rybaka i poprosi o wskazówki dojazdu w Bieszczady.:)


W naszym garażu przez noc pojawiło się pudło wielkości lodówki. Zapytałam Męża, czy to komputer, czy rakieta kosmiczna, którą po drugiej turze wyborów prezydenckich wystrzelimy się do galaktyki Andromeda. 
- To prezent dla ciebie - uśmiechnął się, a mnie oblazła gęsia skórka.
Nie, niemożliwe! Niemożliwe czasami naprawdę jest niemożliwe, nawet Agacie Christie nie udałoby się wykombinować takiego zbiegu okoliczności z kawałków dostępnych w tej czasoprzestrzeni puzzli.
- Tyle czasu marudziłaś, że nigdy nie masz wystarczająco ciepłej wody, to kupiłem nowy bojler. - Mąż objął mnie w pasie i pocałował w czoło.
Oto szczyt romantyzmu, jakiego doświadcza kobieta na krawędzi wieku średniego w Domu Marzeń z dwójką potomstwa. Patelni dyskretny blask, pieluchy słodka woń, dzieci uroczy wrzask i męża nad bojlerem skroń. 
I ratuj się kto może!


- Nie lubię chłopaków - oświadczyła, gdy tylko klapnęłyśmy na krzesła.
- Tak? A konkretnie dlaczego?
Trochę wcześnie zaczyna, ale dzisiaj dzieci ze wszystkim są do przodu.
- Bo myślą, że wszystko wiedzą najlepiej. A potem trzeba po nich wyklejanki poprawiać.
:)

Słowem - przeczytać można.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz